zorów, a co więcej potępiasz ją. Ach to niegodnie!
— Przyznaję, żem może zawinił! Objaśnij mnie więc o tem, o czem nie wiem, baronie.
— Nie mam prawa do tego. Zaufanie Fanny odsłoniło mi niektóre szczegóły jej życia, mimo to, nie podobna mi jest bez jej upoważnienia uchylić zasłony, okrywającej jej przeszłość. Mogę cię jednak upewnić, a nawet zaprzysiądz, że jest kobietą godną szacunku i poważania.
Wymówiwszy z zapałem te słowa, które silne wrażenie sprawiły na Jerzym, baron de Croix-Dieu całą, uwagę zwrócił na znajdujący się portret przed sobą.
— Nie lubię mówić pochlebstw, rzekł, wiesz o tem, dobrze, mój kochany Jerzy; wyrażam jedynie to tylko, co czuję. A więc, nie mam wyrazów na uwielbienie tej twojej pracy! Jakie to piękne, tryskające życiem. Ależ to arcydzieło! Fanny Lambert pozowała więc u ciebie?
— Tak, przez dni kilka do portretu jaki wykończyłem przed trzema tygodniami, a który zapewne widziałeś u niej, baronie?
— Nie widziałem go wcale; odrzekł pan de Croix-Dieu! Fanny nic mnie o nim nie wspominała. Dlaczego ta tajemnica, a tem dziwniejsza, że nie jednokrotnie pytała mnie o ciebie.
— Ona, pytała o mnie? W jakich wyrazach? badał żywo Jerzy.
— W najbardziej sympatycznych. Chwaliła wielce talent, rzecz naturalna. Powiedz mi jednak, czy od chwili wykończenia tamtego portretu widziałeś Fanny?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/32
Wygląd
Ta strona została przepisana.