przez boczne wschody, od strony garderoby. Miał w ręku dwa klucze.
Jednym z nich otworzył drzwi, wychodzące na dziedziniec. Zamek i zawiasy obficie oliwą napuszczone, otwarły się bez hałasu. Drugi klucz posłużył mu do otwarcia furtki, znajdującej się obok mieszkania odźwiernego, którego nie przebudziwszy, znalazł się na ulicy Ville l’Eveque.
Było to około drugiej nad ranem.
Za sto sous fiakier zawiózł go na jedną z ulic, łączących się z bulwarem Batignolles. Wysiadłszy, szedł wzdłuż murów, ściskając w ręku rewolwer na wypadek jakiej napaści, i zwrócił się w stronę mieszkania pani Angot.
Dosięgnąwszy pomienionego domu, z którego okien drugiego piętra żywe światło padało na ulicę, zagłębił się w korytarz, gdy nagle jakaś postać, wyskakując ku niemu z ciemności, szepnęła:
— Nie wchodź tu, ostrzegam!
Robert, zdumiony tem niespodziewanem zjawiskiem, cofnął się, a wycelowawszy rewolwer, zawołał:
— Z drogi! bo strzelę!
— Ha! ha! zaśmiał się ów głos, mów iszjak głupiec. Odkądże to strzela się do ludzi, którzy nas życzliwie przestrzegają? Zkąd u czarta wziąłeś się tu, panie Robercie?
— Znasz mnie więc? wyszepnął pierwszy z osłupieniem.
— Po trosze, mój miły. Nie poznajesz mnie więc, po głosie? To dziwna!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/63
Wygląd
Ta strona została przepisana.