Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko mieć musi swój początek, a moja wizyta będzie tego dowodem. Położenie pana wzrusza mnie do najwyższego stopnia... Piotr Landry przerwał mówiącemu.
— Pozwolisz pan zadać sobie jedno pytanie?...
— I owszem, ile się tylko panu podoba... pośpieszę z odpowiedzią...
— Zkąd mnie pan zna, i zkąd pan wiesz o mojem położeniu...
— To bardzo proste, byłem obecny na posiedzeniu sądu policyi poprawczej dnia 7 grudnia.
— Dzień w którym mnie sądzono! — wyjąkał cieśla i zbladł jeszcze więcej. — A zatem panie — dodał głośno — patrzeć na mnie musisz jak na nędznika!... i gardzisz mną zapewne!...
— Ja pana mam za człowieka bardzo nieszczęśliwego, oto wszystko!... Fizyognomia pańska uderzyła mnie, wydała mi się ona w najwyższym stopniu sympatyczną, i wzruszony byłem głęboko wyrazem rozpaczy i rezygnacyi jaki się w niej malował, postarałem się o informacye o panu, a z tych wypadło, że nie byłeś przestępcą ale ofiarą fatalizmu. Daleki jestem od gardzenia panem; ja cię szanuję, a na dowód tego, podaję ci rękę, i proszę, pozwól mi uścisnąć swoją dłoń...
W piersiach cieśli, serce zabiło silniej; łzy mimowoli rzuciły mu się do oczu, i uścisnął gorąco rękę, którą mu gość podał.
Ten ostatni mówił dalej:
— Jeżeli się nie mylę, nie apelowałeś pan w swojej sprawie?