Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A teraz, towarzysze moi, wy wszyscy, których kochałem nie mówiąc wam o tem, bądźcie zdrowi... Oddalam się od was z rozpaczą w sercu, bo ostatnia nadzieja jaka mnie utrzymywała zerwała się...
Jutro opuszczę Paryż, uprowadzając moją córkę biedną niewinną istotę, skazaną także za zbrodnię, którą popełnił jej ojciec nazajutrz po jej urodzeniu...
Pójdziemy ztąd daleko oboje... pójdziemy bardzo daleko!.. W jakie miejsca?... Ja sam jeszcze nie wiem... Przypadek, traf sam, ten Bóg nieszczęśliwych poprowadzi nas... Żeby chociaż niebo było łaskawsze i żeby fatalność nie prześladowała nas tak strasznie!... Tu przynajmniej — byłem pewny — dziecku memu nie zabraknie chleba... Czy tak będzie i tam?... Niewiem... Niezmordowana praca moich rąk czy wystarczy na nasze potrzeby?...
— Nędza, niedostatek, zmartwienie, zabiły matkę na mojem ręku... Może mi jeszcze przyjdzie zobaczyć dziecko moje opuszczone i umierające tak samo?...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Piotr Landry przycisnął obie swoje ręce do lewej strony piersi, tak jakby jakieś głębokie rany rozdzierały się w okolicy serca jego!...
— Boże mój — szeptał głosem prawie zagasłym — ludzie byli bez litości... nie bądźże ty bez miłosierdzia!... opiekuj się ojcem i córką!..
Obrócił się do kolegów którzy patrzyli na niego i słuchali z podziwieniem pełnem boleści i współczucia.
— Żegnam was na zawsze... — powiedział. — Ah! jak wielką sprawiliście mi boleść!...