Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/615

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XLVII.
Intercyza przedślubna.

Piotr Landry, tylko pozornie wyrzekł się zamiaru ujrzenia Lucyny, jeszcze tego wieczora. Całotygodniowe rozłączenie, spotęgowało nadmiarę jego czułość ojcowską. Nie byłby się cofnął przed żadnem niebezpieczeństwem, byłby gotów nawet życie zaryzykować, dla tego tylko aby popatrzeć przez chwilę na słodką twarzyczkę swojej ukochanej córki, i usłyszeć jej srebrny głosik...
To też, zaledwie Motyl wybiegł z Tytana, Piotr Landry zamiast rzucić się na posłanie i w śnie pokrzepiającym szukać zapomnienia przebytych cierpień, wstał, zmienił ubranie, włożył perukę, zakrył twarz fałszywą brodą, opuścił bezpieczną swoją kryjówkę i wyszedł na nadbrzeżną ulicę.
Za chwilę stanął naprzeciw domu pana Verdier.
Piotr Landry, posiadał klucz od furtki, którego nie oddał w chwili gdy go aresztowano.
Plan jego był prosty, i powinien był, podług wszelkiego prawdopodobieństwa udać się zupełnie, jeżeli jakie nadzwyczajne okoliczności nie staną mu na zawadzie. Spodziewał się wejść do zakładu, nie zwróciwszy niczyjej uwagi, przesuwając się pod murem aż do samego pawilonu, a gdy już się tam dostanie, nie wątpił wcale, że los sam nastręczy mu sposobność zobaczenia Lucyny. Zdziwił się więc niepomału, i przykrego bardzo doznał zawodu, gdy zobaczył w dziedzińcu z pół tuzina powozów i karet, oraz