Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/607

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W jaki sposób?...
— To już moja rzecz!
— Ale bez hałasu!...
— Nie ma strachu ja nie krzyknę... a lampa musi być cicho, bo nie umie mówić!... Idźcie sobie spokojnie tam do rogu ulicy, i dajcie mi znak jak się żołnierz odwróci...
— Dobrze!...
Saturnin oddalił się. W pół minuty później dał znak, i Motyl ze zręcznością małpy, której tylko zręczność ulicznika dorównać może, wdrapał się aż na wierzchołek słupa, otworzył latarnię i zagasił płomień, zatykając otwór swoją grubą płócienną chustką od nosa. W miejsce jasnego światła nastąpiła zupełna ciemność.
— Oto tak się robi! — mówił sam do siebie, zsuwając się jeszcze prędzej ze słupa, niż nań wszedł. — Mam wielką ochotę krzyknąć sobie bis!...
W chwili gdy Saturnin podszedł do niego, winszując mu powodzenia, dwie nowe postacie ludzkie ukazały się na przeciwnym końcu uliczki.
— Albo ja się bardzo mylę — szepnął kontrabandzista — albo to są nasi... zdaje się że wszystko poszło, jak po maśle!...
Saturnin nie mylił się... Byli to rzeczywiście dwaj więźniowie, którzy wydobywszy się z więzienia, zbliżali się ku nim.
Gdy Motyl poznał Piotra Landry musiał użyć wszelkich sił, aby nie krzyknąć z wielkiej radości, i chciał mu się rzucić na szyję.