Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/566

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
„Mój Ojcze!

Potrzebuję koniecznie, abyś pozwolił mi widzieć się z sobą, na kilka chwil... Jest to niezbędnem...
Ratunek nieszczęśliwego zależy od tej rozmowy...
Na Boga zaklinam cię ojcze, nie zostawiaj mnie dłużej samej sobie!... nie stawiaj mnie w fatalnej konieczności popełnienia nieostrożności, która będzie może nie do naprawienia...
Dla czego obawiasz się przyjąć mnie?... Wszakże córka nie ma i mieć nie może chęci, czynienia wyrzutów ojcu swemu!...”
Po zapieczętowaniu tego lakonicznego biletu, Lucyna wsunęła go pode drzwi pokoju Jakóba Lamberta i, oparłszy się o ścianę wprost tego pokoju, czekała...
Upłynęły dwie godziny.
Może kapitan Atalanty, pogrążony w ciemnych i głębokich rozmyślaniach, nie zwrócił wcale uwagi na podłogę, na której leżał czworokątny papier, zaledwie widzialny; a może też nie chciał odpowiedzieć i odmawiał wejścia córce, chociażby tylko na chwilę, do swej smutnej i dzikiej samotni...
Lucyna zaczęła rozpaczać...
Nadeszła noc; głęboka ciemność pokój okryła, tylko naprzeciw niej, słaba smuga światła zarysowana na podłodze, wskazywała, że pokój pana Verdier był oświetlony...
Nakoniec, w chwyli gdy młoda dziewczyna, miała już z okropnem zniechęceniem w sercu, wrócić do siebie, odgłos wolnych kroków dał się słyszeć wewnątrz; klucz się obrócił w zamku, drzwi się otworzyły, i Jakób Lambert