Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/559

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Jak się masz mały Motylu!... Ho! ho!... jakoś widzę do góry głowę nosisz!... pycha cię nadyma... czy co!?... udajesz że nie poznajesz starych przyjaciół!... to wcale nie pięknie z twojej strony!...”
— Spojrzałem tedy uważniej na tego faceta, i poznałem go nareszcie. Był to niejaki Saturnin, niezły sobie chłopiec, ale robotnik nie osobliwy!... Pracował on w zakładzie przez dwa lata, może go i panienka pamięta, a potem sobie poszedł... bo mu się robić nie chciało... i żyje sobie... jak sam mówi... z własnych funduszów...
Nie czułem się wcale usposobionym do rozmowy, z kimkolwiek... odpowiedziałem więc bardzo grzecznie Saturninowi, „dzień dobry” i chciałem co prędzej sunąć tu do panienki, ale on mnie nie puścił, a widząc, że mam ochotę dać nogę, wziął mnie pod rękę bez ceremonii i rzekł:
— „Chwilkę cierpliwości, mój maleńki!... nie uciekaj tak prędko!... Przecież cię nie zjem... jestem twój przyjaciel, a nie żaden Turek! — i dodał ciszej — chcę z tobą pomówić o Piotrze Landry.


XLI.
Saturnin.

— Chciał z tobą pomówić o Piotrze Landry! — zawołała Lucyna.
— Tak, panienko...
— I cóż on ci mógł mieć do powiedzenia, o naszym nieszczęśliwym przyjacielu?