Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/557

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Co?“
— List...
— „Dawaj że go jak najprędzej!...“
— Dam go wam panie Piotrze, ale najprzód chodźmy trochę na bok... może tam w kąt... i wy obrócicie się twarzą do ściany, aby nie widziano, że co czytacie, bo tu może gdzie jest na dziedzińcu jaki kosooki szpieg, coby chciał dowiedzieć się wcale niepotrzebnie, co tam w tem pisaniu stoi...
Jakieśmy powiedzieli takeśmy zrobili; wsunąłem mu list w rękę... Odwrócił się, sycił się nim jak zgłodniały co przez tydzień nic w ustach nie miał... Widziałem jak wielkie łzy spływały mu po policzkach... Przerywał sobie czytanie aby je obetrzeć i potem znów z tem większą chciwością, zabierał się do czytania, ciągle płacząc... Wyglądał tak jakby był najszczęśliwszym na świecie człowiekiem.. Jeszcze nigdy nie widziałem nikogo coby był tak rozradowany jak on... Jak doszedł do końca listu to znów wrócił do początku, i tak ciągle czytał więcej jak godzinę... a po tej godzinie list był mokry jak chusta... a Piotr ciągle płakał, wargi mu drżały i uśmiechał się do mnie.
— „Mój dobry chłopcze — rzekł wreszcie — jak wrócisz do zakładu... opowiedz pannie Lucynie coś widział... powiedz tej drogiej pani naszej, temu aniołowi pocieszycielowi, że mi największą rozkosz zrobiła... mogą mnie wysłać na galery, mogą mnie skazać na śmierć... nie będę się skarżył... Ona wie, że jestem niewinny... ona mnie kocha zawsze i pomimo wszystkiego... a mnie nic więcej nie trzeba!... To dla mnie największa pociecha...