Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/523

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! bądź spokojna!.. będę jej miał zawsze dosyć, aby sobie strzelić w łeb!...
Młoda panienka jęknęła głucho, i była zmuszoną wesprzeć się na ramieniu Jakóba Lamberta, aby nie upaść.
Nikt, w tej chwili nie pomyślał nawet o Maugironie; gdyż inaczej nie podobna by było nie spostrzedz, że jego twarz była sina i zmieniona do niepoznania a dziki wyraz jego oczu zdradzał wzruszenie i niepokój bardzo podejrzany.
— Po co tu przychodzi komisarz policyi? — pytał się siebie ze strachem — w jakim przybywa interesie?...
Komisarz i ów czarno ubrany urzędnik byli już bardzo blisko grupy, złożonej z głównych aktorów dramatu tego.
Jakób Lambert przyzwał na pomoc całej swojej energii.
— Czyż mam upaść nikczemnie jak zwyczajny zbrodniarz! — szeptał. — A to byłoby mnie niegodne!...
Zmusił swoją ruchliwą fizionomię aby nie odbijała na sobie męczarń jakich doznawał, postąpił kilka kroków naprzeciw przychodzącym, i skłoniwszy się uprzejmie rzekł:
— Witam pana, panie komisarzu... czemuż mam przypisać niespodziewany zaszczyt pańskiej wizyty?...
— Panie Verdier — odpowiedział urzędnik z grzecznością należną jednemu z najbogatszych przemysłowców tej części miasta — wizyta moja nie do pana jest zwrócona... niech mi będzie wolno żałować tego...
Jakób Lambert odetchnął?...
— A do kogóż to właściwie pan przychodzisz?
— Do tego oto pana...