Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Plantapot nie skłamał! — topielec jest zdrów jak ryba!...
Maugiron wziął ex-kapitana Atalanty, pod ramię, i odprowadził go dziesięć czy piętnaście kroków w głąb, zdala od tych zbyt ciekawych słuchaczy.
Lucyna nieruchoma i oniemiała jakby posąg jaki niemogąc postąpić za niemi, wzrokiem tylko ich goniła.
Maugiron nachylił się do Jakóba Lamberta, śmiejąc się, albo raczęj wykrzywiając do uśmiechu, jak kot bawiący się z myszą zanim ją zje.
— Czego chcesz odemnie? — jąkał Jakób Lambert.
— Źleś się popisał, mój drogi kapitanie! — odpowiedział, były chłopiec okrętowy Strączek, szeptem prawie, ale dla Jakóba Lamberta bardzo zrozumiale. Nie poznaję pana doprawdy!... słowo honoru daję!... Ale to już tak widać z wiekiem podupadłeś!... Można być zbrodniarzem. ale trzeba być zbrodniarzem zręcznym i wytrawnym!... kombinacya pańska na wierzchołku skały Azorskiej piętnaście lat temu, zrobiona i szybko wykonana, była arcydziełem!... ale natomiast ostatnia noc jest dowodem dziwnej zaprawdę niezręczności!... Cóż u diabła!... jak się zabija człowieka, najpierwszą rzeczą jaką zrobić trzeba, jest upewnić się, czy on nie żyje jeszcze przypadkiem!... Kto tego nie zrobi naraża się tak jak pan na to, że zabity powraca z tamtego świata, i wielkiego kłopotu nabawia zabójcę!... Wiedz że pan o tem odtąd, kochany kapitanie!...
— Wiem że jestem zgubiony! — wyszeptał Jakób Lambert — graliśmy ze sobą w straszną grę, i pan wygrałeś!... Nie oszczędzałem pana... teraz ty mnie oszczędzać nie bodziesz, i wreszcie nie proszę pana o łaskę... Ale na