Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zaiste, gdyby to był duch, duch ten nie miał w sobie nic zagrobowego, a jednakże nigdy ukazanie się widma złowrogiego o północy pod zapadłemi sklepieniami starego zamczyska, w otoczeniu świateł fantastycznych i dziwnych odgłosów, nie sprawiłoby na widzach większego wrażenia podziwu i trwogi...
Maugiron nie zdawał się wcale domyślać nawet, że w biały dzień w samym środku Paryża gra rolę Banka na uczcie lady Maketh.
Przeszedł dziedziniec z uśmiechem na ustach, rzucił cygaro skoro był już tylko o kilka kroków od Lucyny, ukłonił się Jakóbowi Lambert i młodej panience, z galanteryą pretensyonalną i napuszoną, która w zachwyt i uwielbienie wprawiała panią Blanchet, i rzekł do Lucyny:
— Słowo honoru daję pani, czynisz rzeczywistością nieprawdopodobieństwo!... posiadasz pani tajemnicę czynienia cudów w tym wieku sceptycznym... co rano ukazujesz się piękniejszą niż dnia poprzedniego i za każdym razem wydajesz się być nad wyraz piękną!...
Potem, obracając się do Jakóba Lamberta, dodał:
— Moje uszanowanie panu, drogi panie Verdier!... Widzisz pan, że jestem niemiłosiernie punktualny!... uprzedzam godzinę wyznaczoną na rendez-vous!... Jestem pewno nawet zanadto punktualnym, nieprawdaż!?... Założyłbym się niewiem o co, żeś mnie się pan nie spodziewał dziś rano!... Niemylę się!... Nieprawdaż!?
Kapitan nie odpowiedział ani słowa; Maugiron mówił dalej:
— Milczenie pańskie budzi we mnie obawy, czy przypadkiem nie jestem natrętnym... doprawdy!... Pozwól