Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bólem serca, w chwili tak dla siebie bolesnej i strasznej. W duchu nawet dziękował sobie, że się na nie zdobył, gdyż dzięki temu poświęceniu właśnie, córka jego miała być zupełnie szczęśliwą... Byłby chętnie całował ślady stóp Achilesa Verdier, tego człowieka którego dnia poprzedniego nazywał sknerą, kamiennem sercem, egoistą, a który teraz zdawał mu się najdoskonalszym obrazem dobroci boskiej, która zstąpiła na ziemię.
Jakób Lambert nawet, do pewnego stopnia, dzielił ogólną radość. Śmierć człowieka, który posiadał jego tajemnicę, i który mógł go zgubić, była dlań ulgą rzeczywistą. Teraz, był już pewny, milczenia Lucyny. Wiedział przy tem dobrze, że biorąc za zięcia Andrzeja de Villers, pozostanie zupełnym panem tej ogromnej fortuny zdobytej przez niego za cenę pierwszej zbrodni, a której wolne posiadanie zapewniła mu druga zbrodnia.
Otóż, ten majątek, dla Jakóba Lambert, jak wiemy był więcej niż życiem!...
Nie zadziwią się wcale czytelnicy nasi, jeśli powiemy, że nikomu z tych czworga osób nie przyszło nawet na myśl spać się położyć na resztę nocy wszyscy czuli doskonale, że sen nie skleiłby ich powiek...
Nadedniem Andrzej de Villers opuścił zakład i wyruszył w drogę pierwszym pociągiem kolei żelaznej. Jechał z sercem przepełnionem niewypowiedzianą rozkoszą — jechał uściskać swoją matkę, prosić jej o błogosławieństwo, uzyskać jej przyzwolenie na małżeństwo, które, aż do tej pory wydawało mu się snem niepodobnym do ziszczenia... Jednem słowom jechał z myślą że za dni kilka będzie wracał, i że potem już będzie życie całe szczęliwym,