Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/483

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zapewne... — potem dodał — Jakąż miał myśl pan de Villers chcąc wyjechać do matki do Brest?...
— Myśl najuczciwszego człowieka jakiego kiedykolwiek ziemia nosiła!... Jako kasyer... któremu się tak nieszczęśliwie nie udało wyjść z domu zeszłej nocy... uważał się odpowiedzialnym za te pieniądze, które panu podczas jego niebecności skradziono...
— Co za szaleństwo!...
— Chciał wszystko opowiedzieć swojej starej matce, prosić ją o obdłużenie tego mająteczku o ile się da, w oczekiwaniu sposobności sprzedania go dobrze i te pieniądze biednej staruszki chciał tu oddać na rachunek siedemdziesięciu tysięcy franków skradzionych!... Gdybyś pan zobaczył że jego stara matka poświęca dla niego swój mizerny byt i na nędze się skazuje, zrozumiałbyś pan dobrze, że on tych pieniędzy nie ukradł!... Tak się przynajmniej biedak spodziewał...
— To co chciał zrobić jest czynem szlachetnej i delikatnej duszy... — wyrzekł Jakób Lambert. — To dobrze!... to bardzo dobrze, że wiem o tem!... Uznaję i podziwiam w nim tę uczciwość aż do przesady posuniętą...
Lucyna płakała... Z ócz jej płynęły łzy rozrzewnienia, które nie miały w sobie nic gorzkiego, a które nawet pewną rozkosz sprawiały.
— Teraz więc dobry panie Verdier, teraz, droga panno Lucyno — kończył Piotr Landry — wiecie tyle co i ja... Pozwólcie mi zatem iść uspokoić i pocieszyć do reszty pana Andrzeja, i zanieść mu wielką radość, którą niech stłumi zaraz swoje wielkie zmartwienie...