Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szone nie będą, i wszelkie podejrzenia stanowczo usunięte nie zostaną...
— Ach! mój ojcze — szepnęła Lucyna — jakże pełną szlachetnych uczuć jest ta odpowiedź!... Nieprawdaż?...
Jakób Lambert skinął głową twierdząco.
— A zatem — spytał potem — zamiarem pana de Villers było nie pozostać w moim domu, przynajmniej w tej chwili?...
— Nie chciał zostać panie... i to ja naprzykład doskonale rozumiem!... Człowiek z sercem szlachetnem nie może żyć spokojnie tam, gdzie czuje, że na nim niegodny cięży zarzut!... Nie, on tego nie może!... Ale... ale... wszystko to dobrze — dodał żywo Piotr Landry — a to trzeba uprzedzić pana Andrzeja o nowym stanie rzeczy, bo jeszcze gdzie pójdzie!... Biegnę, dam mu znać natychmiast o jego szczęściu... Poczciwy chłopiec!...
— Teraz, iść myślisz do niego! — zawołał Lambert.
— Spodziewam się!... Idę... i to bez namysłu! — odpowiedział Piotr Landry.
— O tak późnej porze!... Przecież to już po północy!
— Co tu ma godzina do tego...
— Obudzisz go z pierwszego snu... a to podobno najsmaczniejszy!
Podmajstrzy wstrząsnął głową.
— Oho!... Bądź pan spokojny!... Można być pewnym, że biedak nie śpi — odpowiedział Piotr — ani mu się nawet na sen nie zabiera, ręczę panu!...
— Może lepiej poczekać do jutra rana?...
— Widzisz pan, podług mnie, nie trzeba opóźniać szczęśliwej wieści, to raz!... A po drugie, odkładać nie-