Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! mój ojcze... mój ojcze!... jakże jesteś dobry i jak ja cię kocham!...
Wszystko idzie dobrze! — myślał sobie w tej chwili ex-kapitan „Atalanty”. Teraz już nie mam się czego obawiać! Pozbyłem się raz na zawsze Maugirona! Diabeł go ztamtąd nie uratuje... Tygodnie, miesiące upłyną zanim jego trup, zmieniony do niepoznania, wypłynie na powierzchnię wód. Co do Lucyny, uszczęśliwiam ją... daję jej za męża tego, którego kocha... Staję się dobrym ojcem... najczulszym, najlepszym z ojców!... Uwielbia mnie, a jej miłość jeszcze więcej jak przysięga, ręczy mi za wieczne jej milczenie...
— Po tym krótkim monologu, Jakób Lambert odezwał się znowu do Lucyny.
— Myślałem spędzić noc w tej kajucie, ale rozumiesz pewno, że po katastrofie dzisiejszej nocy zamiary moje zmienić się musiały... Zgaszę tę lampę, zapalę latarnię, i nic nam nie przeszkodzi powrócić do domu...
— Mój ojcze — spytała Lucyna — czy upoważniasz mnie uczynić szczęśliwym kogoś jeszcze czy upoważniasz.. czy wolno mi mówić o twojej dobroci... powtórzyć wszystko co serce twoje dla mnie uczyniło?
— Kogoś? — powtórzył Jakób Lambert. — Andrzeja de Villers zapewne?...
— Nie, mój ojcze... kogoś jeszcze przed nim...
— Kogóż to?...
— Piotra Landry, tego zacnego człowieka, którego po tobie kocham najwięcej na świecie...
— Upoważniam cię chętnie, możesz mu powiedzieć