Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No tak!... tak!... mój dobry Piotrze — odpowiedziała — to ja... w mojej własnej osobie!...
— Doprawdy pani, nie wiem czy śnię, czy na jawie panią widzę!...
— O! nie jestem żadnem zjawiskiem, ani żadną marą!... nie śni ci się wcale...
— Gdy pomyślę, że mógłbym był, w przypuszczeniu że to złodziej co nas okradł nocy ubiegłej, wystrzelić i zabić panią panno Lucyno!... dreszcze mnie przechodzą śmiertelne... włosy mi się na głowie jeżą!... Na szczęście, żeś pani się odezwała natychmiast, bo inaczej mógłbym był przypuszczać najrozmaitsze dziwy a na myśl by mi nigdy nie przyszło, że to pani idzie!...
Podmajstrzy dodał po chwili namysłu:
— Ale ja myślę... gdzież to pani tak szła sobie sama W nocy?...
— Zmierzam sama, tam gdzie mnie ty Piotrze odprowadzisz... skorośmy się spotkali szczęśliwie.
— Czy bardzo daleko ztąd?!..
Dwa kroki...
— Czy można wiedzieć jak się to miejsce nazywa?...
— O! i owszem... dlaczegóżby nie.., Idę na „Tytana.“
— Jakto! — wykrzyknął Piotr — pani idzie na Tytana!...
— No tak...
— I po cóż to, mój dobry Boże, jeśli wolno spytać?
— Chcę widzieć ojca...
— Ojca, o wpół do dwunastej w nocy!... północ niedługo!...
— Cóż mnie obchodzi godzina?...