Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tejże chwili nadbiegła potworna fala niosąc za sobą śmierć...
Achiles Verdier, ogromem i blizkością niebezpieczeństwa przy siłach utrzymywany, wyciągnął do kapitana ręce, podając mu chociaż dziecko swoje...
Kapitan był to człowiek, jak już panu mówiłem, przezorny, nie wybredny w wyborze środków dla dojścia do majątku... był w tej chwili zajęty jedynie portfelem...
Potrzebował tylko nachylić się i wyciągnąć ręce aby uratować naraz, ojca i córkę!... lecz nie nachylił się i rąk nie wyciągnął... Zamyślony o portfelu... odwrócił głowę...
Zdaje mi się, że obrazowo rzecz opowiadam i jestem pewny, że scena, ta wyraźnie się panu przedstawia!... Co?...
Właściciel Tytana z bladego, stał się zielonawo sinym, wielkie krople potu spływały mu po czole, a na twarzy malowało się coraz większe przerażenie i groza.
— Ach! — zawołał głosem przez wzruszenie stłumionym — pan jesteś szatan chyba!...
— To bardzo pochlebne dla mnie, drogi panie — odpowiedział Maugiron z uśmiechem — lecz śmiem zwrócić uwagę pańską, że przecież nie mam rogów!...
— Więc któż pan jesteś?... kto, abyś to wszystko wiedział?...
— Pokazuje się, że musiałem pod względem fizycznym zmienić się bardzo... musiałem osobliwie wyładnieć... kiedy po tem wszystkiem co panu opowiedziałem, nie poznajesz pan jeszcze twojego niegdyś chłopca okrętowego Strączka!...
— Strączek!... pan!...
— Do usług pańskich... panie kapitanie...