Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przybliżyła się aż do biurka, i starała się ująć jedną z rąk pana Verdier:
Odepchnął ją opryskliwie.
— Ojcze — wyszeptała — nie bądź surowym dla mnie, mój ojcze, błagam cię... Wyraz twej twarzy mniej przestrasza... odpychasz mnie od siebie jak obcą... jak nieprzyjaciółkę... miej litość nad nami... wszystko ci wyznam.
Na ustach pana Verdier ukazał się straszny uśmiech ironii i wzgardy.
— Powiecie mi — rzekł — ze zostałem okradziony tej nocy?... już o tem wiem, i znajduję, że zapóźno, mi o tem wy powiadacie!...
Lucyna chciała mówić.
— Cicho bądź!... — rozkazał pan Verdier nie do ciebie zwracam się w tej chwili!... Jak przyjdzie na ciebie kolej, wtedy będzie czas abyś mi odpowiadała...
Obrócił się do Andrzeja de Villers i pytał:
— Czy kasyer panie de Villers, jest zdaniem pańskim naturalnym stróżem sum powierzonym jego uczciwości?
— Jest, panie...
— Czy jest odpowiedzialnym za te sumy?
— To nie ulega żadnej wątpliwości...
— Czy jest obowiązany, pod utratą honoru, czuwać dzień i noc nad pieniędzmi, które się znajdują w jego ręku?...
— Jest obowiązany...
— Pańska kasa zawierała wczoraj wieczór, siedemdziesiąt tysięcy frantów. Gdzieś pan był tej nocy, panie de Villers, podczas kiedy złodzieje zabierali tę wielką sumę?...