Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panna Lucyna pojechała dorożką z inkasentem banku do pańskiego bankiera...
— I tego wszystkiego nie powiedziano mi!... i mówiono że wszystko jest dobrze!... Tak... tak... pani ma racyę, pani Blanchet... tak... dobra pani Blanchet, oni się umówili aby mnie oszukać!... aby mnie zdradzić!... Pani jesteś jedyną osobą, na którą tu mogę rachować... wszyscy oni są mojemi nieprzyjaciołami!... ale cierpliwości... cierpliwości!...
Pani Blanchet przybrała pozę sentymentalną.
— Jest mi bardzo przyjemnie — szeptała zmiękczając, jeśli tak powiedzieć można, struny swego silnego organu głosowego — jest mi bardzo przyjemnie, drogi panie Verdier, widać, że mi pan oddaje sprawiedliwość!... widzieć uznanie, jest to rzecz tak rzadka na świecie, a moja szczerość względem pana pobudzi niezawodnie przeciw mnie straszne nienawiści... Przeciw mnie słabej kobiecie.
— Nie kłopocz się pani wcale o te nienawiści!... — odpowiedział z uniesieniem pan Verdier — jestem panem tu... jedynym panem... i dam to wszystkim uczuć!...
Potem, wracając do jedynej myśli, nieodstępnej, która go zajmowała całego, dodał:
— Pokój kasyera znajduje się nad biórem... złodzieje musieli przecie narobić hałasu wchodząc... rozbijając kassę. Jakże to być może, aby on nic nie słyszał?...
— O! — odpowiedziała pani Blanchet — że niesłaszał to pewne, były do tego wyśmienite powody... powody... na które nie ma odpowiedzi.
— Jakież to?...
— Pana de Villers nie było w domu tej nocy...