Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Idę, pani...
Andrzej zrobił kilka kroków ku zakładowi, ale się wstrzymał zaraz. Usłyszano krzyki rozlegające się nad portem, i robotnicy jeden za drugim biegnąc ku bramie zakładu, rzucili się na nadbrzeżną ulicę ciskając w górę czapki i kapelusze.
— Co się tam dzieje — szeptała Lucyna.
— Ojciec pani wraca na swoim statku „Tytan...“ — odpowiedział pan de Villers.
— Mój ojciec... — powtórzyła Lucyna — ach! kiedy tak, to nie mogę się już niczem zajmować, w tej chwili tylko jego przyjęciem. Trzeba odłożyć na później rozmowę z Piotrem... Mój Boże, drżę cała... aby tylko jakie słowo niedyskretne, wymówione wypadkiem, nie zdradziło tego co się stało tej nocy... gdyby mój ojciec dowiedział się z innych ust jak moich, coby to się działo... drżę na samą myśl...
— W tym względzie bądź pani bez obawy... ręczę pani za wszystkich naszych robotników... wreszcie żaden z nich mówić nie będzie, nie pytany, a pani wie, że pan Verdier nie jest rozmowny... a potem jakżeby mu mogło przyjść pytać o to czego się nie do myśla?
Andrzej wcale się nie mylił objaśniając Lucynę co do przyczyny zgiełku o jakim kilka wierszy wyżej mówiliśmy.
„Tytan,“ duży i mocny statek, obładowany drzewem budulcowem bardzo znacznej wartości, przybijał właśnie do portu, a marynarze zajęci byli przymocowaniem go w forcie wprost zakładu, zupełnie w tem samem miejscu jakie wczoraj zajmował próżny statek, w którem wi-