Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A drzwi pawilonu?...
— Nienaruszone jak drzwi kassy ogniotrwałej.
— A zatem złodzieje posługiwali się podrobionemi kluczami?...
— To niezawodne...
— Jakim sposobem mogli je dostać?...
— Nie wiem, i gubię się w domysłach... napróżnobym szukał, mój umysł błąka się... zdaje mi się, że oszaleję.
— Czyż to możliwe, to co pan opowiada! — powiedziała prawie głośno pani Blanchet. — Czyż do prawdy podobne, chociaż jest to dowód bujnej wyobraźni, która zaszczyt przynosi twórczości umysłu pana kasyera!
Andrzej de Villers utkwił wzrok przerażony w twarzy tłustej kobiety.
— Ach! pani — jąkał — boję się zrozumieć panią!... Coś się ośmieliła powiedzieć, wielki Boże?... co się ośmielasz podejrzewać?...
— Nic nie podejrzewam!... o, nic zupełnie panie kasyerze — odpowiedziała pani Blanchet, z miną i uśmiechem najironiczniejszym. — Ja tylko pozwalam sobie zrobić uwagę że pan musi mieć sen bardzo twardy, i ucho trochę tępe, aby nie słyszeć nic, wcale nic, ani wejścia panów złodziei, ani ich gospodarowania nocną porą w biurze, otwarcia kasy ogniotrwałej, wyjścia ich spokojnego, gdy unosząc z sobą sumę powierzoną pańskiej pieczy, zamykali za sobą starannie wszystkie drzwi!...
Andrzej złożył obydwie ręce, i wykrzyknął z rozpaczą:
— Ach!... mój Boże!... więc mnie podejrzewają!...