Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oto najlepsza chwila!... Jazda!...
Była burza!... Do stu piorunów!... burza co się zowie!... wiatr dął tak silnie, że rzeka zaczęła się bałwanić, i okręt kołysać! Małośmy nie dostali choroby morskiej!... pioruny biły, błyskawice oślepiały nas, jednem słowem burza jakich mało!...
Gobert znał dobrze jedno miejsce wygodne dla zejścia do zakładu z wierzchołka muru... Służył mi on za drabinkę — wdrapałem się... a wdrapawszy położyłem się na brzuchu, podałem mu rękę i wciągnąłem go... Mieliśmy pod nogami ładny stos drzewa ułożonego jak schody... Zdawał się nam mówić: „Bądźcie łaskawi wejść!...” a który rzeczywiście był bardzo wygodny...
Zchodziemy spokojnie z laskami w rękach, jak dwaj poczciwi mieszczanie przechadzający — się aż wtem, w chwili gdyśmy mieli już postawić nogę na ziemi, dziesięć albo może piętnaście grubych klocków zsuwa się, i my staczamy się razem z niemi na środek drogi...
To jeszcze nic — nie zrobiliśmy sobie wcale krzywdy — ale, wyobraź sobie ten stary podmajstrzy kończył swoje stróżowanie, i akurat znalazł się w pobliżu!... Nie ulegało żadnej wątpliwości!... Usłyszeliśmy że nadbiega!... zaledwie zdążyliśmy rozbiedz się na prawo i lewo, i schować się jako tako, pomiędzy stosy desek... przeszedł tak blisko że prawie nos dotknął, trzymał w ręku tę swoją diabelską dubeltówkę, położenie nie było wesołe!... Założyłbym się, że dobrze na łbie poszukawszy znalazłbym z garść siwych włosów, które zbielały w tej minucie!... Przystanął, obejrzał przy świetle błyskawic rozsunięte deski, i słyszałem jak potem mruczał: