Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szłość i uczynił możebnem małżeństwo moje z panną Lucyną Verdier?...
— O! wtedy, błogosławiłbym go!... błogosławiłbym samego diabła w własnej osobie, gdyby to zrobił!... Na nieszczęście, to jeszcze nie zrobione...
— Ah! stanowczo, Piotrze, jesteś niedowiarek!...
— A pan, panie Andrzeju, miej się na baczności i nie ufaj mu zbytecznie!... Ale zdaje mi się, że pana zadługo już tak trzymam na nogach... Robotnicy zaraz nadejdą, a pan musisz być śmiertelnie zmęczony...
— Przyznaję... że jestem zmordowany...
— Idź pan prędko odpocznij z jakie dobre dwie godziny... to pana pewnie trochę pokrzepi... Wszystkie te kolacye, są nic nie warte!... Gdybyś pan widział jak jesteś bladym!... Strzeż się, aby cię nie spostrzeżono... Gdyby pani Blanchet wiedziała, że wychodziłeś tej nocy, narobiłaby scen bez końca.... O! to zły babski język!... niech go piorun!... Na szczęście, ponieważ tylko ja i pan wiemy o tem, obaj będziemy trzymali język za zębami, więc sekret będzie zachowany... Tylko spiesz się pan... za chwilę cały dom się obudzi, pierwszy lepszy może wyjść i zobaczyć pana...
Andrzej uścisnął po raz ostatni rękę podmajstrzego i poszedł do pawilonu, którego drzwi otworzył sobie z łatwością, ponieważ sam je zamknął w wigilję dnia na dwa spusty.
Jedną z wewnętrznych rolet podniósł, aby wpuścić blade światło ranne do pokoju biurowego, i rzucił bystry wzrok na kassę.
Wszystko było w należytym porządku.