Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, mój zacny Piotrze... Członków rady zarządzającej naszego towarzystwa, w którem mam nadzieję otrzymać miejsce, od dziś za kilka dni, miejsce znakomite... Pan Maugiron przedstawiał mnie tym panom, a to przedstawienie było jedynym celem dzisiejszej kolacyi...
— Jeszcze pan Maugiron!... — mruknął robotnik tonem niechętnym.
— Naturalnie on, gdyż mimo twoich uprzedzeń, on jest moim jedynym protektorem...
— Pan wie dobrze, panie Andrzeju, że ja doputy nie uwierzę w tę protekcyę aż ujrzę jej skutki...
— Zobaczysz je niedługo...
— Życzę tego z całego serca... Ale, powiedz mi pan, panie Andrzeju, jak się kolacya skończyła...
— No?... nierozumiem?...
— Coś pan robił jak się kolacya skończyła...
— Wziąłem dorożkę i przyjechałem prosto tu...
— Nadedniem?...
— No tak!...
— Ciągnęło się zatem to przyjęcie całą noc?
— No tak... mój Boże... czyż cię to dziwi?
— Trochę... Znajduję, że to było trochę za długo... Jak to można, mój dobry Boże, jeść i pić osiem do dziesięciu godzin z rzędu. Można z tego umrzeć!...
— Rozmawia się, oparłszy się o stół, mój dobry Piotrze, i zapomina się rozmawiając o godzinach szybko upływających...
— Nic z tego nie rozumiem, ale nie mam potrzeby rozumieć... Jesteś honorowym człowiekiem, panie An-