Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bredzisz przyjacielu!.. i z jakiej racyi proszę cię?...
— Do pioruna!... myślisz więc pan, że jak kto jest tylko biednym robotnikiem, to już nie ma oczów tak dobrych jak inni, i chłopskiego sprytu, który jest tak dobry jak rozum?... Czy pan myślisz, że jak się widzi fanfarona, wiercipiętę, osobistość taką, jaką jesteś pan, co jak się zbliży to od niej nos puchnie, jak się widzi takiego gagatka kręcącego się dzień w dzień około młodej panny, której ojciec milioner, jest ciągle nieobecny, to się nie wie co to ma znaczyć!... Hę!... Może?... Co?... Oho! nie taki człowiek głupi!... Fanfaron wietrzy gruby posag, wierci się jak djabeł w święconej wodzie, aby tylko pannę otumanić a potem pochwycić talary ojczulka!... Oho!...
Maugiron, słysząc te słowa starego robotnika odetchnął lżej uspokojony; niewyraźny uśmiech odkrył jego białe zęby pod wąsami czarnemi i wypomadowanemi.
— Nie podejrzewa nic... — powiedział sobie — ale bestya!... jakiego mi strachu napędził!...
Piotr mówił dalej:
— Tak... tak... oto jak się rzeczy mają!... to wcale nie trudne do odgadnienia!... Ale wartogłów, wiercipięta, fanfaron wystrojony nie widzi dziś psa, który strzeże, który pokazuje kły, i który mówi po swojemu, po psiemu: A pójdziesz!... nie ma tu nic dla ciebie!...
Maugiron wziął monokl zawieszony na czarnym jedwabnym sznureczku na szyi, i zaczął przypatrywać się podmajstrzemu, z miną drwiącą, mierząc z góry na dół i z dołu na górę.
— Cóż mnie pan tak oglądasz jak dziwo jakie przez