Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak jest w istocie, ale inkasent złamał sobie nogę dziś rano...
— Więc pan de Villers go zastępuje!... — wykrzyknęła wzgardliwie pani Blanchet. — W samej rzeczy dla czegoby nie?... To nowe stanowisko zupełnie odpowiada jego zdolnościom!... Możnaby mu także kazać zamieść zakład... jestem pewną, żeby się na to zgodził uprzejmie...
Pomimo zwykłej pobłażliwości dla niegrzecznej kobiety, Lucyna wzruszyła ramionami.
— Moja droga pani Blanchet — powiedziała — zdajesz mi się pani być źle usposobioną względom pana de Villers... Co on pani złego zrobił, czem panią obraził, abyś go pani tak niecierpiała?...
Dama do towarzystwa nie zadowolniła się podniesieniem oczu w sufit, lecz równocześnie wzniosła w górę i ręce.
— Co on mi zrobił?... — wykrzyknęła — ależ, Ojcze niebieski, nic mi nie zrobił ten młody człowiek, nie zarzucam mu nic... nie mam do niego żadnej urazy, i nie nienawidzę go wcale, ani bardzo, ani mało!... Rozumiem to dobrze, że to nie jego wina, iż nie posiada elegancji i dystynkcji jaką mieć należy, i że jest pospolity aż do obrzydzenia!... Bezustanne obcowanie z robotnikami i z pospólstwem... nie może być innym!... Zakłady fabryczne i przemysłowe, nigdy nie uchodziły za szkołę dobrych manierów i elegancyi. Jedna rzecz usposabia mnie przeciw niemu, jedna rzecz ważna...
— Jaka?...
— Jego zarozumiałość... jego pyszałkowatość... Lucyna patrzyła na panią Blanchet zdziwiona...
— Co pani chcesz przez to powiedzieć? — spytała.