Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pytasz mi się czem będziesz dla Dyonizy... jak ona zostanie moją córką, ty będziesz niczem dla niej...
Piotr Landry chwycił się jedną ręką za serce.
— Ona nie będzie wiedziała, że jestem jej ojcem? — pytał się głosem słabym jak tchnienie.
— Ona tego nie będzie wiedziała, nigdy — odpowiedział nieznajomy.
Po tych słowach zapanowało krótkie milczenie, potem gwałtowny rumieniec pokrył twarz cieśli, który wykrzyknął z gorączkowem oburzeniem:
— Ależ panie, to co mi proponujesz, jest to wyrzeczenie się mojej córki!...
— Ja ci ofiarowałem ratunek jej, a ty jesteś panem twej woli, możesz nieprzyjąć mojej propozycyi... Patrz sam na bladość tego dziecka... Droga istota zacznie opadać z sił i zgaśnie w krótkim czasie; bez opieki, bez środków wzmacniających, bez ciągłej czułej troskliwości nad sobą... Masz do wyboru między jej śmiercią a szczęściem... które od ciebie tylko zależy....
— Taka alternatywa!... ach! to okropne!... Jesteś pan okrutny! bardzo okrutny!...
— Zważ dobrze Piotrze Landry!... Przed chwilą nie mogłeś znaleść słów wdzięczności dla mnie, a teraz złorzeczysz mi!... Cóżem zrobił?... Czy to się nazywa być okrutnym, że wymagam całego przywiązania dziecka, któremu całe swoje serce oddaję?
— Ah! panie, błagam, zaklinam pana na wszystko przebacz mi!... Zaledwie wiem co mówiłem... myśli moje są pomieszane... niewiem co mówię... jakaś chmura pokryła pojęcia moje... Tak... tak... rozumiem, to szczęścia