— No! jeśli to mój kuzyn przeczyta — szepnął — a przeczyta niezawodnie; będzie przekonanym, iż tym razem wypełniłem dobrze jego zlecenie; ucieszy się, iż będzie mógł spać teraz spokojnie. Na honor! mój wynalazek z tem rusztowaniem był pierwszorzędnym, a wykonałem go mistrzowsko!
Po śniadaniu ów nędznik udał się do szulerni, dokąd od pewnego czasu chętka go ciągnęła.
∗
∗ ∗ |
Raul Duchemin z Amandą wczesnym rankiem wyjechali do Bois-le-Roi. Edmund Castel, według ułożonego planu, jechał tym samym pociągiem, a wysiadłszy na stacyi, szedł zwolna ku oberży pod znakiem Domku myśliwych, nie przewidując, że owa para, którą spotkać pragnął, postępowała na kilkanaście kroków tuż przed nim. Idąc, artysta rozglądał się w nader malowniczem położeniu Bois-le-Roi.
Pozostawiwszy go na chwilę, idźmy za Amandą i Raulem. Żadne z nich nie myślało obecnie o baronie de Reiss Oboje byli uśmiechnięci, weseli. Za przybyciem do oberży wybiegła naprzeciw nich Magdalena.
— Ach! jak to dobrze, żeście państwo przyjechali... — wołała, śmiejąc się głośno. — Pani będzie z tego uradowaną. A jakże zdrowie pańskie, panie Raulu?
— Zupełnie dobrze — odrzekł Duchemin. — Z owej strasznej katastrofy, w której omal, żem życia nie utracił, pozostało mi jedynie wspomnienie.
— Pytano się tu o pana przed kilkoma dniami — mówiła dalej dziewczyna.
— O mnie? — zawołał zdziwiony.
— Tak jest... o pana.