Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/563

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... pan Duchemin, jako młody, popełnił nieroztropność.
— Powiedz pan raczej zbrodnię!...
— No... zbrodnię... niech i tak będzie... O znaczenie słowa sprzeczać się nie będziemy... Ocaliłeś go pan... przychodzi więc dziękować ci za to...
— O! tak, tak! — wołał Duchemin, łzami zalany.
— Żałuje chwili tego obłędu, przyrzekłszy sobie, iż nie powtórzy tego więcej.
— Tak! nigdy... nigdy! Wołałbym umrzeć raczej!
— Jestem przyjacielem jego rodziny — mówił dalej Soliveau; — dziwnym trafem znalazłem się u niego w chwili, gdyś pan przyszedł żądać zwrotu pieniędzy. Niech się to więc wszystko ukończy... Oprócz przynależnej panu sumy, zapłacę tysiąc franków więcej, jako procent za pańskie oczekiwanie przez sześć miesięcy.
— Ja nie chcę żadnych procentów! — zawołał Petitjean. — Nie jestem lichwiarzem. Pragnąłem wyświadczyć mu przysługę, pożyczyłem nie dla zysku. Proszę o moje tysiąc franków na czysto.
Soliveau dobył z kieszeni pugilares, wypchany bankowe, mi biletami. Wybrawszy z nich tysiąc franków, położył takowe na rogu biurka. Kupiec zaś, otworzywszy swą kasę, wyjął z niej dwa podłużne weksle ze stęplem.
— Oto są... — rzekł.
Wziąwszy je, Soliveau pokazał młodzieńcowi, zapytując:
— Te same? — panie Duchemin?
Nie mogąc przemówić z nadmiaru wzruszenia, młody urzędnik skinął głową potwierdzająco, wyciągając ręku ku wekslom, ale Owidyusz, zamiast mu je oddać, wsunął oba do swego pugilaresu, który następnie schował do kieszeni.
— A teraz, panie Petitjean — rzekł, zwracając się do kupca, wszystko skończone, nieprawdaż?
— Tak — odparł negocyant ponuro; — niech pański protegowany gdzieindziej szczęścia próbuje.