Za chwilę służąca, otworzywszy drzwi, poznała ją.
— To pani przychodziłaś tu wczoraj? — spytała.
— Tak, ja właśnie.
— Pani Lebel, obudziła mnie, usłyszawszy dzwonienie. Zapewne mocniej słaba jej córka?
— Biednej kobiecie zaledwie parę godzin życia pozostaje.
Pani Lebel, wdziawszy z pośpiechem spódnicę i kaftanik, zeszła z facyaty ze świecą w ręku.
— Mam list do pani — mówiła żywo Joanna — list bardzo pilny, od pana Lebret.
Pani Lebel, wziąwszy list, rozdarła kopertę i czytała, przyczem najmniejsze wzruszenie nie ukazało się na jej obliczu.
— Dobrze — wyrzekła obojętnie — mój zięć przeprasza mnie, tego właśnie żądałam. Justyno — dodała, zwracając się do służącej — przygotuj mi suknię i futro. Pojedziesz ze mną ostatnim pociągiem do Paryża, chcę widzieć mą córkę przed zgonem. Zaczekaj pani tu na mnie — rzekła do Joanny — będę gotową za chwilę.
I wyszła, aby się ubrać.
∗
∗ ∗ |
W willi pana mera Łucya ukończyła śpieszniej, niż się spodziewała upinanie girland kwiatowych na sukni.
— Gotowe już, pani — wyrzekła do wrzącej niecierpliwością merowej — brak jeszcze pięciu minut do jedenastej.
— Prędzej, prędzej wdziewaj mi suknię — wołała pani.
Dziewczę nie dało sobie tego powtórzyć. Noc zapadała szybko, a nie chciała się ona spóźnić na pociąg, odchodzący o północy. Ubrać jednak panią merową nie było rzeczą zbyt łatwą. Tu trzeba było fałdę zmienić, ówdzie kwiat poprawić, Wpiąć lub spuścić koronkę. Nakoniec po upływie dwudziestu pięciu minut pani merowa uczuła się być zadowoloną.
— A przecie, że ukończyłaś — wyrzekła — możesz panna teraz odjechać, nie zatrzymuję cię dłużej. Dobranoc!