Niepokój Jakóba Garaud wzrastał do tego stopnia, iż stawał się prawie widocznym.
— A! zatem pan nie masz rodziny — wyjąkał, usiłując pokryć zmięszanie.
— Nie mam, panie, nikogo.
— Czem się zajmował pański ojciec? — pytał dalej Garaud.
— Mój ojciec był zdolnym, znanym powszechnie inżynierem, posiadał wielką fabrykę w Alfortville.
Harmant zbladł jak widmo.
— Jakże się pan nazywasz? — pytał przytłumionym głosem.
— Lucyan Labroue — odrzekł młodzieniec.
— Lucyan Labroue!... — powtórzył milioner, czając, iż dreszcz wstrząsa nim całym, a włosy stają mu na głowie.
— Tak, panie — odparł zagadniony, patrząc ze zdziwieniem na osłupienie przemysłowca. — Czyś pan znał mojego ojca?
Pytanie to, zamiast onieśmielić i zmięszać Jakóba, wróciło mu odrazu całą przytomność umysłu, nakazując stawić czoło odważnie położeniu, w jakiem się znalazł wobec syna ofiary, którą okradł i zamordował.
— Tak jest — rzekł śmiało — znałem pańskiego ojca, zostawałem z nim w stosunkach handlowych i przyjacielskich zarazem, pamiętam, że się nazywał Julian Labroue.
— Tak, panie.
— Pojmiesz więc moje chwilowe wzruszenie, spowodowane nagłą wiadomością, że jesteś synem człowieka, którego wysoce poważałem, kochałem i o którego tragicznym zgonie dowiedziałem się z gazet w New-Jorku.
— Ach! zatem pan znasz szczegóły śmierci mego nieszczęśliwego ojca?
— Znam, panie... został zamordowanym w swej własnej fabryce, podczas pożaru... — szeptał Jakób Garaud, drżąc cały. — Rzecz dziwna... — myślał jednocześnie — groźne być może
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/341
Wygląd
Ta strona została przepisana.