Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak jest.
— Dla czego? Czyż ten pocałunek nie jest dowodem mojej sympatyi?
— Wdzięczną jestem za sympatyę... ale pragnęłabym, żeby ona nie dawała panu zapominać o szacunku należnym kobiecie, młodej dziewczynie... choćby nawet tak skromnej pozycyi...
— Bóg mi świadkiem, że szacunek mój dla pani nie ma granic.
— Dowiedź więc pan tego.
— Dobrze, dowiodę ci pani — rzekł z żywością....
— Jakim sposobem?
— Najprostszym w świecie... Mówiąc pani to co się we mnie dzieje, otwierając ci moje serce...


III.

Genowefa odgadła, że chwila której się obawiała nadeszła.
Filip oświadczy się.
Usiłowała wstrzymać wyznanie.
— Oh! nie! — zawołała — proszę pana, błagam, nie nie mów...
— Chcesz pani żebym milczał£ — rzekł pan de Garennes.
— Tak, tak! chcę tego.
— Milcz pan zaklinam.
— Rozkazujesz mi pani milczyć. To znaczy, że mnie pani zrozumiałaś. Chciałbym być posłusznym, ale to niepodobna — potężniejsza od woli mej siła zmusza mnie do powiedzenia pani co uczuwam od chwili, kiedym ujrzał cię poraz pierwszy... Zresztą wiesz pani o tem, czytałaś w mem sercu i pomimo mego milczenia, wiesz pani dobrze, że cię kocham.
Młoda dziewczyna wstała i odpowiedziała z tą naturalną godnością która chwilami czyniła ją tak imponującą:
— A więc tak, czytałam nie w pańskiem sercu lecz w pańskiej imaginacyi; zrozumiałam, że zdaje się panu, że mnie kochasz, ale liczyłam na pański honor, miałam nadzieję, że baron de Garennes przypomni sobie kim jest, a kim ja jestem...
— Czemże więc pani jesteś?
— Podwładną sługą, zapłaconą... Genowefą Vendame, córką chłopów i to biednych...
Sposobność umieszczenia efektownego frazesu zdarzała się. Filip jej nie pominął.
— Co pani mówisz o nizkiej pozycyi? — zawołał. — Czyż miłość kiedy jest głęboką i szczerą dopuszcza różnice kastowe, nierówności towarzyskie? Czy zresztą córka Vendamów biednych wieśniaków, lecz królowa wdziękami i inteligencyą, nie jest równą wszystkim damom światowym, choćby niewiedzieć jak dumnym ze swego urodzenia? Spójrz pani na siebie panno Genowefo!! Czyż korona heraldyczna nie zdaje się być przyrzeczoną twemu młodemu czołu... Żadna sytuacya nie jest zbyt wysoką dla ciebie panno Genowefo! Kocham panią i proszę o jej wzajemność.
— A ja panie baronie — odrzekła Genowefa ze stałością — proszę pana abyś nie przedłużał mojej męczarni! Nie powinnam i niechcę słuchać dłużej podobnej mowy... To mnie ubliża, rani, sprawia mi cierpienia... Oszczędź więc mnie pan! Jesteś tu panem, wiem o tem, lecz ja jestem swobodna, mogę opuścić ten dom, i opuszczę go jeśli do tego będę zmuszoną.
— Opuścić ten dom! — powtórzył Filip z wybornie odegranem przerażeniem.
— Wahać się nie będę.
— Porzuciłabyś pani moją matkę, dla której jesteś tak drogą?
— Z żalem, ale uczynię to.
— I to dla tego, że powiedziałem, że panią kocham?
— Tak panie baronie.
— Więc pani mną pogardzasz, nienawidzisz?
— Ani jedno, ani drugie, mam dla pana szacunek i wdzięczność, boś pan był dla mnie dobry; mam dla pańskiej matki czułe przywiązanie, ale chcę być szanowaną, a nie byłabym nią gdybym pana słuchała.... Błagam więc pana, uczyń to dla mnie, dla moich biednych rodziców, których jestem jedyną podporą, nie mów mi o tem więcej... Nie zmuszaj mnie pan do odejścia. — Błagam pana ze złożonemi rękami, błagam na kolanach...
I młoda dziewczyna wyciągając ręce, uklękła prawie przed Filipem, który pośpieszył ją podnieść, mówiąc z bolesnym wyrazem:
— Ah! nie kochasz mnie! nie kochasz!
— Nie powinnam pana kochoć...
— Gdybyś wiedziała panno Genowefo, ile mi sprawiasz cierpienia, miałabyś litość nademną...
— Poraz ostatni panie, ani słowa więcej, bo pójdę, powiem wszystko pani baronowej i odejdę...
Widząc silne i stanowcze postanowienie Genowefy, głos jej bowiem stał się suchym i ucinanym, Filip zrozumiał, że niebezpiecznie byłoby nateraz przedłużać tę nikczemną komedyę. Jedno nierozsądne słowo wyprowadzić by mogło młodą dziewczynę z cierpliwości i nie zdołałoby powstrzymać jej od opuszczenia domu.
Postanowił więc zmienić taktykę i rzekł:
— Zanadto kocham panią, aby jej nie być posłusznym.... — wyjąknął z wyrazem nieskończodego smutku... — Niech czas za mnie działa... Będę czekał, nie będę pani wspominał o mojej miłości, przyrzekam pani... Przysięgam...
Twarz Genowefy rozjaśniła się.
— Dziękuję panu panie Filipie. Czynisz mnie pan bardzo szczęśliwą... Przymus jakiego doświadczałam przy panu zniknie, a miejsce jego zastąpi przyjaźń — zaufanie... Dziękuję raz jeszcze... dziękuję z całej duszy!...
— W tej chwili pani de Garennes weszła do salonu...
Genowefa wzięła się na nowo do roboty.
Filip podszedł naprzeciwko matki, która ścisnąwszy go za rękę, zaprowadziła go do swego pokoju...
— Mam ci coś nowego do powiedzenia moja matko — rzekł Filip — skoro tylko drzwi się za nim zamknęły.
— Wiem — odpowiedziała baronowa.
— Jakim sposobem?
— Słyszałam wszystko.
— I cóż myślisz matko o sposobie w jakim przyjęła mnie to głupia dziewczyna?
— Sądzę, że chwila była źle obraną.
— Ależ nie mogę czekać bez końca...
— Widzisz jednak, że należało być cierpliwym.