z synem nie zamienili ani jednego słowa. Oboje zatopieni byli w myślach.
Przybywszy na dworzec Północny wsiedli do powozu.
Filip odwiózł baronowę na ulicę Madame, wysadził ją przed domem i obiecał tegoż samego jeszcze wieczoru przyjść jeżeliby okoliczności tego wymagały, lub miał jej coś nowego do zakomunikowania, poczem kazał się odwieźć na ulicę d’Assas.
Noc zapadła.
Julian Vendame pewny majątku jeżeli zamach, zamach przygotowany z taką piekielną zręcznością powiedzie się, oczekiwał powrotu swego pana z łatwą do zrozumienia niecierpliwością.
Siedząc przy otwartem oknie i paląc papierosy jeden po drugim, oczekiwał.
Podczas gdy fiakr wiozący Filipa, toczył się po bruku, rozbierał on w myśli wszystko co się dotychczas zdarzyło.
Raula wcale się nie obawiał, lecz plany mogły być wywrócone przez istnienie owej legalnej córki, której prawa jak mu się zdawało unicestwił wykradzeniem testamentu hrabiego i dołączonego do niego pokwitowania.
— Nikt nie wie czy ta dziewczyna jeszcze żyje — mówił do siebie — poszukują jej, i ja także szukać jej będę. Trzeba przybyć pierwszemu do mety aby schwycić miliony mego wujaszka.
Biorąc pod uwagę owo powiązanie okoliczności, które znają już czytelnicy, Julian Vendame musiał znowu i to więcej niż kiedykolwiek, stać się narzędziem i spólnikiem swego pana, ponieważ, cudownym wypadkiem, jedynym był człowiekiem mogącym objaśnić go co się dzieje z Genowefą.
Przypadek dał wszystkie atuty Filipowi, lecz nie należało tracić czasu.
Pokwitowanie wykradzione, wraz z testamentem mówiło o pewnej Honorynie Lefebvre, która powierzyła dziecię Vendamom. Honoryna ta opuściła już Compiègne. Filip był tego pewnym. Nie wiadomo co się z nią stało, lecz według wszelkiego prawdopodobieństwa tajemniczy ów korespondent prokuratora Rzeczypospolitej, wiedział o egzystencyi Honoryny.
Do niej więc on się uda, ażeby odnaleźć ślady Genowefy.
— Na szczęście — mówił sobie Filip — zanim on potrafi odszukać Honorynę dość czasu upłynie, ja zaś działać będę na pewno. Jeżeli Genowefa nie żyje, wszystko pójdzie jak najlepiej. — Jeżeli żyje... No, to zobaczymy...
Jedna rzecz szczególniej intrygowała młodego barona.
— Kto to mógł być ów tajemniczy korespondent prokuratora Rzeczypospolitej?
Jakim sposobem jest on w posiadaniu tajemnicy nieznanej nawet familii?
Na pytania te nie był w stanie odpowiedzieć i zagadka pozostała nierozwiązaną.
Fiakr zatrzymując się wyrwał go z tego zamyślenia. Wysiadł przed domem na ulicy d’Assas.
Julian Vendame, który jak wiemy, palił papierosy w oknie, ujrzawszy swego pana wysiadającego z powozu, zszedł na dół otworzył mu drzwi, potem je za nim zamknął i z pośpiechem udał się za nim do gabinetu. Zastał Filipa chodzącego wzdłuż i wszerz pokoju wielkiemi krokami, po zrzuceniu kapelusza i rękawiczek.
— Oh, oh! — mruknął lokaj, przyglądając się zmienionej twarzy Filipa. — Zdaje mi się, że nie wszystko idzie tak jakby powinno... Coś tam się stało nic dobrego sądząc z powykręcanej miny pana barona... Czyżby pan Raul de Challins wszedł w posiadanie swojej części sukcesyi?
— Mój kuzyn znajduje się pod kluczem — nagle odpowiedział pan de Garennes.
Vendame radośnie uderzył w dłonie.
— A więc tedy — zawołał — nie będzie trzeba dzielić się z nikim milionami! Jeżeli to fortuna nadaje panu baronowi ten ponury wyraz twarzy, nie życzę mu codzieć dziedziczyć!
— Fortuna wymyka mi się z ręki — rzekł Filip głuchym głosem.
Julian Vendame z oczyma wytrzeszczonemi i ostami roztwartemi, oniemiały z przerażenia, stał przez chwilę, nareszcie przychodząc do siebie, uderzył pięścią w stół i powtórzył słowa Filipa, lecz zamieniając liczbę pojedynczą na mnogą:
— Fortuna nam się wymyka?
— Tak.
— Ależ to niepodobna! Wszak pan baron zawsze swoją część odbierze...
— Nic nie odbiorę.
Rysy twarzy lokaja strasznie się zmieniły.
— Nic! — zawołał. — Jak to być może? Czyżby znalazł się testament wydziedziczający pana barona?
— Nie ma testamentu...
— A więc cóż się stało? Ośmielam się wypytywać pana barona, co nie jest może właściwem, ależ do licha! — rzecz ta interesuje mnie tyle prawie co i pana...
— Stało się, że prokurator Rzeczypospolitej wystąpił z zastrzeżeniem praw spadkobierczyni bliższej aniżeli moja matka...
— Bliższej aniżeli matka pana barona, siostra nieboszczyka!
— Tak.
— Któż więc to taki?
— Dziecko mego wuja... córka...
— Nieprawa?...
— Owszem legalna jego córka.
Zadziwienie Vendama zaczynało przybierać niesłychane rozmiary.
— Pan hrabia de Vadans miał legalną córkę! — wyjąknął. — I nikt o tem nie wiedzał?
— Nikt, przyjście na świat otoczone było głęboką tajemnicą.
— Ależ to jakiś romans pan baron mi opowiada!
— Wygląda to na romans, a tymczasem jest to prawda.
— Otóż masz i sukcesyę licho wzięło!... Prawa pana barona idą do wszystkieh dyabłów, tyle zadaliśmy sobie pracy, trudu, narażaliśmy się na takie niebezpieczeństwo i to wszystko dla króla Pruskiego! Niech pioruny spalą, to przestaje być zabawnem!
Filip zmienił cokolwiek zachmurzony dotychczas wyraz twarzy.
— Ostatnie słowo jeszcze nie wypowiedziane — rzekł.
— Pan baron ma jeszcze nadzieję...
— Tak... mam...
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/79
Wygląd
Ta strona została przepisana.