— Wszystko zrobione — rzekł — wóz Naveleta będzie dziś wieczór o dziewiątej, resztę przygotuję.
Porzućmy chwilowo Gilberta i powróćmy do Paryża, gdzie zapoznamy czytelnika z nowemi osobami, mającemi w tem opowiadaniu ważną odegrać rorolę.
Przed opuszczeniem pałacu przy ulicy Garancière w kabryolecie furgonu pogrzebowego, Raul de Challins jak wiemy, przykazał Honoryuszowi, kamerdynerowi zmarłego hrabiego, wręczyć zawiadomienia o zejściu osobom, których listę układał z Filipem de Garennes. Na tej liście znajdowały się nazwiska p ani i panny de Brénnes.
Margrabina de Brénnes, jak mówiliśmy, była przyjaciółką z lat dziecinnych, pani de Challins, matki Raula.
Wieczorem stary sługa część zaproszeń wysłał przez pocztę, poroznoszenie zaś innych poruczył Berthaud. List adresowany do pani de Brénnes należał do tych ostatnich.
Berthaud zaniósł go na ulicę Saint-Dominique, gdzie margrabina zajmowała lokal w maleńkim pałacyku... W trzech czwartych zrujnowana, wskutek ryzykownych spekulacyi nieboszczyka męża, nie mogła prowadzić domu, jak tylko na bardzo skromną stopę.
Służba jej domowa składała się z lokaja i stangreta w jednej osobie, obsługującego jedynego konia, powożącego i usługującego przy stole, z kucharki i młodej dziewczyny, spełniającej rolę lektorki i panny do towarzystwa.
Leonida, jedyna córka margrabiny, uwielbianą była przez matkę. Jeżeli opłakiwała zmniejszenie fortuny, to jedynie myśląc o przyszłości swej córki, której posag dalekim był od tych grubych sum, za któremi uganiają się poszukujący żon.
Panna de Brénnes, wysoka, brunetka z czarne mi oczami, była bardzo ładną, a nawet piękną. Lecz piękność niestety nie jest w stanie zastąpić bogactwa w naszej epoce, w której gorączka złota jest panującą chorobą, a oprócz tego Leonida pomimo swej zręcznej kibici i regularnych rysów nie była bynajmniej przyciągającą z powodu swej natury wyniosłej, dumnej, braku serca i pewnej ostrości charakteru.
Dochodziła lat dwudziestu dwóch a nikt dotychczas nie oświadczył się o jej rękę.
Szczupłość dochodów matki, niedozwalała jej często bywać w świecie, za czem przepadała, lecz przytem pragnęłaby zbytkiem tualet i elegancyą rywalizować z córkami milionerów, miłość więc własna zmuszała ją najczęściej do wstrzymywania się od wizyt i balów.
Pomimo wad, bardzo inteligentna, Leonida rozumiała wybornie, że trudno jej będzie wyjść za mąż, tem bardziej, że próżność nie dozwoliła by jej nigdy, oddać rękę człowiekowi skromnego stanowiska.
Sto razy lepiej zostać starą panną, myślała, jak nazywać się panią a nie módz w wielkim świecie utrzymać stanowiska zgodnego z urodzeniem i przyzwyczajeniami.
Nagle, jak jej się zdawało znalazł się środek urzeczywistnienia tych pięknych marzeń.
W dniu, w którym dowiedziała się o złym stanie zdrowia hrabiego de Vadans, znanego powszechnie jako milionera, poczęła myśleć o Raulu de Challins, dziedzicu połowy tej fortuny.
Dotychczas uważała Raula poprostu za przyjaciela domu; odtąd jednak widząc, że niedługo zostanie milionerem (nie mówiąc, że już i bez tego miał znaczny majątek) — postanowiła wydać się za niego. Nie ukrywała się z tym zamiarem przed matką, która myśl tę w zupełności podzielała i życzyła powodzenia.
— Powiedzie mi się niezawodnie! — mówiło sobie zarozumiałe stworzenie. — Oddawna powinnam była spostrzedz, że jeżeli Raul tak często u nas bywa to tylko dla mnie! Skromność moja oślepiała mnie... Zanadto jestem piękna żeby mógł patrzeć się na mnie a nie pokochać... nie uważał się dość bogatym, a szczególniej dość swobodnym, aby się oświadczyć, lecz wkrótce wahanie to nie będzie miało racyi bytu... potrafię skłonić go do mówienia.
Powiedzmy od razu, że Leonida, co do uczuć Raula, w najzupełniejszym była błędzie, jak również co do istotnego powodu, częstych jego odwiedzin w domu margrabiny.
Blizka bardzo przyjaźń łącząca kiedyś panią de Brénnes z panią de Challins była jednym z powodów częstego bywania Raula w pałacyku przy ulicy Saint-Dominique, powód ten jednak nie był jedynym, wiele do tego przyczyniała się obecność przy Leonidzie panny do towarzystwa, o której wspominaliśmy.
Panna ta zdawała się mieć około osiemnastu lat i nosiła imię Genowefy.
Może nie tak klasycznie piękna jak panna de Brénnes, nieskończenie jednak więcej miała wdzięku i stokroć była powabniejszą ze swemi wielkiemi niebieskiemi, oczami, i jasno-bląd włosami. Sam a nie wiedziała o wdzięku swej postaci, otaczającym ją jak by aureolą.
Od roku przebywała u pani de Brénnes jako panna do towarzystwa jej córki.
Raul od pierwszego zaraz dnia, bezwiednie uległ czarowi jaki to dziewczę w koło siebie roztaczało.
W krótce poznawszy bliżej Genowefę i niezwalczony czując do niej pociąg, poddał mu się bez oporu.
Pewnego dnia powiedział sobie: A więc tak, to prawda... ja ją kocham! Strzegł się jednak wyznać jej swoją miłość.
Biednemu dziewczęciu ani przez myśl nie przechodziło, że była kochaną czule, głęboko przez tego, któremu, nie wiedząc o tem oddała już dziwicze swe serce.
Często widywała Raula, słuchała go, gdy mówił wystarczało to aby uczynić ją szczęśliwą, miłość jej była nieśmiała: — ani żądała, ani się niczego spodziewała więcej.
Genowefa dostatecznie wykształcona, bardzo muzykalna, głos miała prześliczny, głos, którego me je dna ze znanych artystek mogłaby jej pozazdrościć.
Leonida próżna we wszystkiem, dumną była ze swej panny do towarzystwa, co jej nie przeszkadzało postępować z nią często z wyniosłością pogardliwą a nawet obrażającą a młoda dziewczyna jednak nie obrażała się za to wcale, a nawet zaledwie to spostrzegała.