Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pańska wprawiała nas w niemały kłopot. Być może, będziesz pan nas w stanie oświecić w przedmiocie zbrodni, która nas zajmuje....
— Zbrodni? powtórzył Gilbert.
— Tak... spełnionej według wszelkiego prawdopodobieństwa na drodze do Morfontaine. Zbrodnia tajemnicza, której powodów szukamy napróżno.
Wszyscy weszli do biura pocztowego.
Prokurator Rzeczypospolitej mówił dalej.
— Dwa razy byłem u pana, aby go wypytać...
— Nie mogłem przewidzieć pańskiej wizyty gdyż byłem nieobecny; — przyjmij pan wyraz żalu z mej strony.
— Lecz w czem według pana byłbym w stanie objaśnić sprawiedliwość?
— Trzynastego tego miesiąca, przyszedł dla pana do tego biura telegram z Ameryki.
— Tak panie; odpowiedział doktór bardzo za intrygowany, otrzymałem ten telegram czternastego z rana; mam go tu przy sobie, w moim porfelu.
— Przepraszam, przerwał prokurator Rzeczypopospolitej. — Pan się mylisz niewątpliwie.
— W czem?
— Musiałeś pan otrzymać tę depeszę trzynastego wieczorem, ponieważ wtedy zaniósł ją panu garbusek Benedykt.
— Nie panie, znam doskonale Benedykta. Nie widziałem go wcale... Depesza odniesioną mi była przez tego chłopca.
Gilbert mówiąc te słowa, wskazał na towarzysza garbuska. I dodał:
— I utrzymuję stanowczo, że otrzymałem ją czternastego z rana. Oto depesza...
Doktór wyjął porfel, otworzył go, wydobył telegram i podał prokuratorowi Rzeczypospolitej, który przeczytawszy go odrzekł:
— Ta depesza przyszła tu już po tamtej pierwszej i nie mogła być wysłaną tegoż samego jeszcze wieczora, ze względu na późną godzinę i nieobecność posłańca; odłożono zatem wysłanie jej do następnego dnia.
— A więc była inna?
— Tak, i sama treść tej, którą mam przed oczami dowodzi tego.
— To dziwne! rzekł Gilbert.
— Tem dziwniejsze, że Benedykt poszedłszy trzynastego wieczorem do Morfontaine, gdzie nie był wcale, zniknął od tego czasu. Otóż nie podobna przypuszczać inaczej jak tylko, że padł on ofiarą zbrodni. — Zapewne zamordowano to dziecko.
Gilbert uczynił gest przerażenia i zapytał:
— Dla czegóż mianoby go zabijać? czyż ten nieszczęsny chłopiec niósł jakieś wartości?
— Żadnych.
— Ależ w takim razie to nieprzypuszczalne!! Jakaż była treść depeszy, którą mu powierzono?
— Takaż sama jak i tej... Pan Mortimer z New-Yorku, przesłał pierwszą depeszę bez wskazania departamentu... Obawiając się opóźnienia, wysłał panu drugą po upływie jednej sekundy... Pierwsza z tych depesz zniknęła w raz tym co ją zaniósł.
Gilbert zadrżał od stóp do głowy.
Błyskawica przeszła przed jego oczami.
Zrozumiał wszystko.
— I nie znaleźliście panowie żadnych śladów tego dziecka?
— Nie panie, wiemy tylko, że było spotkane przez wieśniaków na dwadzieścia pięć minut drogi od kraty pańskiego parku.
— Trzynastego wieczorem byłem u siebie, i powtarzam panom, że nic nie otrzymałem, — czy przeszukano las, pola?
— Zażądałem żandarmów dziś rano, z zamiarem uczynienia obławy.
— A więc, panie pomogę panu całemi memi siłami. — Oddam panu do rozporządzenia dwóch pomocników, bezporównania zdolniejszych do poszukiwań, tego rodzaju, aniżeli najsprytniejsi agenci.
— Cóż to za pomocnicy?
— Moje dwa psy: Agra i Nello, — dali oni już dowody.
— Przyjmuję. — Zjemy naprędce śniadanie i pojedziemy...
— Zjem także śniadanie i będę na pańskie rozkazy.
W godzinę później dwa powozy wiozły w stronę Morfontaine, sądowników, doktora i Raula.
Za nimi jechali żandarmi i wieśniacy w wielkiej liczbie pragnący przyjąć udział w obławie.
W Morfontaine wiedziano o tem co ma nastąpić.
Mer, strażnik wiejski i cała banda wieśniaków oczekiwała.
Powozy zatrzymały się przy kracie parku.
Doktór wysiadł i kazał Wilhelmowi przyprowadzić Agrę i Nella.
Waleczne charty przybiegły w podskokach.
Gilbert z psami stanął na czele obławy i odszedłszy o jakie sto kroków od krat parku, zawołał:
— Szukajcie moje pieski!!
Nello i Agra z oczami błyszczącemi, nozdrzami przy samej ziemi, wzięły się natychmiast do szukania.
Obławnicy tworzyli linią zajm ującą przestrzeń około trzechset metrów i kierowali ku drodze do Morfontaine.
Pochód postępował pod drzewami lasu, idący badali każdą kępkę trawy, każdą kupę liści...
Nagle psy odezwały się.