Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wdzięczność adwokatowi, który wyratował cię od więzienia centralnego, ale sądzę, że nie byłeś w stanie działać jedynie pod wpływem wdzięczności... Miano zagrabić grubą fortunę... Jakaż część dziedzictwa była ci przyobiecaną?
Julian czuł się złapanym.
Rzucił obłąkanym wzrokiem do okolą, jakby szukając drogi do ucieczki.
Jak już wiemy, doktór siedział plecami oparty o jedne drzwi.
Raul de Challins stojąc około drugiego wyjścia, trzymał w ręku rewolwer.
Gilbert podobną broń wyjął z kieszeni.
— Jeżeli choć jeden ruch uczynisz aby się wymknąć, rzekł, uprzedzam cię, że strzelę jak do psa wściekłego! Nie zabiję cię, bo potrzebuję, abyś mówił, ale strzaskam ci nogę.
— Jestem zgubiony — wyjąknął Vendame.
— Nie, jeżeli odpowiesz szczerze, — Tak, jeżeli będziesz się upierał milczeć, lub kłamał. Jeżeli zrobisz to czego po tobie oczekuję, daję ci słowo honoru, że ci pozwolę uciec... Nie przez wzgląd na ciebie, ale na twoich rodziców. — No decyduj się, wyznaj twoje zbrodnie, będzie to dla ciebie jedyna droga ratunku.
Nedame zaledwie mógł ustać na nogach, kolana mu się zginały.
— Powiem panu wszystko, rzekł zaledwie dosłyszanym głosem.
I nędznik opowiedział szczegółowo to, co już wiedzą czytelnicy.
Nie potrzebujemy jednakże twierdzić, że słowem nie dotknął morderstwa małego roznosiciela telegramów, ani też nie chwalił się z dostarczenia Filipowi digitaliny.
Doktór i Raul słuchali go z przerażeniem.
— A więc, rzekł Gilbert, wydałeś Genowefę, którą nazywałeś siostrą, nędznikowi aby ją otruł! Posłałeś na śmierć to dziecię, wiedząc, że ona była córką i dziedziczką hrabiego de Vadans!
— Nie wiedziałem o tem.
— Kłamiesz... To ty wyjawiłeś Filipowi prawdziwe pochodzenie Genowefy...
— Nie panie doktorze, — mój pan wiedział o jej pochodzeniu.
— Któż mu je wyjawił?
— Papier znaleziony, jak mi mówił, w pałacu na ulicy Garancière.
Raul z doktorem zamienili spojrzenia.
— Papier ten miał mu służyć na ustanowienie tożsamości, tej... osoby.
— Czytałeś ten papier? zapytał Gilbert.
— Nie, panie doktorze.
— Czy zawsze znajduje się w posiadaniu twego pana?
— Tak panie... Jeszcze przedwczoraj wieczorem wspominał o tem przedemną. — I papier ten tu się znajduje?
— Jeżeli go pan nie zabrał z sobą, powinien się znajdować w jednym ze sprzętów w pokoju sypialnym.
— Muszę go mieć.
— Sprzęt ten jest zamknięty.
— Mości Julianie Vendame, mam ciebie za człowieka dość zręcznego, aby otworzyć ten sprzęt, tak, żeby nikt nie spostrzegł, że tajemnica została zgwałconą.
— Uczynię, jak będę umiał najlepiej.
— Trzeba koniecznie aby to się udało.
— Niczego nie zaniedbam, ażeby mi się udało.
— Prowadź więc nas, ale powtarzam ci, nie probój uciec, źle byś na tem wyszedł!!
— Może być pan spokojny, nie mam ochoty próbować.
Raul i doktór z rewolwerami w ręku, poszli za lokajem, który wprowadził ich do sypialnego pokoju Filipa.
— Tam się znajduje rzekł, wskazując na sprzęt który pan jego pokazał mu poprzedniego dnia wieczorem.
— A więc — wskazał Gilbert, otwórz!
Vendame wyjął z kieszeni pęk kluczy, z pomiędzy których wybrał jeden, i próbował włożyć w otwór zamku.
Pierwsza próba nie dała dobrego rezultatu.
Kamerdyner, wybrał drugi klucz, potem trzeci.
Ten ostatni otworzył zamek bez trudności.
Sprzęt otworzył się.
Gilbert szybko się zbliżył.
W szufladzie, na wierzchu różnych papierów spostrzegł kopertę na pół rozdartą, z pieczęcią na czerwonym laku wyciśniętą, z herbom familii de Vadans.
Schwycił kopertę, odwrócił ją i przeczytał te słowa, wielkiemi nakreślone literami:

«TO JEST MÓJ TESTAMENT.»

— A więc nie myliłem się! rzekł, pewny byłem, że Maksymilian napisał ostatnie rozporządzenie! Otóż i akt!
Raul był promieniejący.
Vendame drżał na całem ciele.
Gilbert wyjął z koperty papiery w niej znajdujące się.
— Wygrana! zawołał nagle. — Wygrana! Raulu, czytaj!
Podał je młodemu człowiekowi, który przeczytawszy, zawołał:
— Mnie właśnie ustanawia egzekutorem testamentu, — prosi, ażebym zaślubił Genowefę! — Ah! ten nikczemny Filip! Teraz rozumiem wszystko! Dokto-