Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powinieneś był czekać, ażby wskoczył do parku.
— Być może, ma pani baronowa słuszność... A jednak tak dobrze miałem go na celu...
— Chodźmy zobaczyć...
Pani de Garennes wraz z ogrodnikiem postępującym za nią, udała się do furtki, otworzyła ją, i oboje pobiegli do miejsca, w którem około muru leżał stos kamieni.
— Niema nikogo! zawołała baronowa ze złością.
— Nikogo! powtórzył Hieronim. — To rzecz szczególna! Wycelowałem jednakże doskonale! Musi gdzieś leżeć dalej trochę.


XLIII.

Pani de Garennes zaledwie była w stanie ukryć wściekły gniew jaki nią ogarnął.
Zwiedziła starannie cały brzeg Marny, ale bezskutecznie, nie było żadnego śladu.
— Dłużej szukać nie ma potrzeby, rzekła, jesteś stary niezgrabiasz.
Potem wraz z idącym za nią z długim nosem ogrodnikiem, wróciła do parku, weszła do pawilonu, pomrukując:
— Prawdziwa fatalność, niczego się nie dowiemy.
Genowefa odzyskawszy przytomność, znajdowała się w stanie wzburzenia nie dającym się opisać.
Pragnęłaby wstać, pobiedz, lecz cierpienie przykuwało ją do łóżka, bez sił, obłąkaną prawie.
Kiedy usłyszała kroki baronowej, drżeć poczęła na całem ciele.
Biedne dziewczę szczękało zębami.
Czyżby miała dowiedzieć się o śmierci Raula?
— Cóż się to dzieje, pani? wyjąknęła słabym głosem.
— Dzieję się to, moje dziecię, że Hieronim jest starym niedołęgą.
Genowefa odetchnęła.
Pani de Garennes, mówiła dalej:
— Ktoś znowu probował dostać się do parku przez mur, ale cóż, Hieronim się zestarzał, nie ma już oczu z przed dwudziestu laty... źle wycelował i złodziej uciekł, i wielka to szkoda; jednakże teraz nie mamy już czego obawiać się, nocny włóczęga wiedząc, że się pilnujemy i przyjmujemy takich gości strzałami z fuzyi, więcej nie powróci. Możemy spać spokojnie. Dobranoc ci więc moje kochane dziecko.
— Dobranoc pani.
Baronowa pocałowała Genowefę w czoło, i przez oszklony korytarz powróciła do swego pokoju, przeklinając w duszy ogrodnika, który tak źle wykonał jej rozkazy.
Po wyjściu pani de Garennes, Genowefa wybuchła płaczem i gorące zasyłała Niebu dziękczynienia za ocalenie Raula.
Pan de Challins rzeczywiście był ocalony.
Stary ogrodnik nie miał już pewnego oka, przypuszczając, że je miał kiedykolwiek, oprócz tego, ręka drżała mu już cokolwiek.
Kula świszcząc przeszła o kilka centymetów po nad głową Raula.
Ten ostatni bardzo zadziwiony, a nawet nie ujmując w niczem jego odwadze, możemy powiedzieć, że trochę przestraszony, zamiast oczekiwać drugiego strzału, zeskoczył z muru napowrót na ziemię, i szybko pobiegł drogą prowadzącą do mostu, pomiędzy Bry a Nogent.
Raz przebywszy most, Raul zwolnił kroku, i mógł się zastanowić:
— Czatowano więc w parku, mówił do siebie. Wiedziano zatem, że będę probował dostać się tam. Jest to nieprawdopodobne, a nawet niemożliwe, nikt z wyjątkiem Genowefy, nie wiedział o moim projekcie... Spostrzeżono pewnie ślady moich nóg na rozmiękłej ziemi przedwczorajszej nocy... z tych śladów wyprowadzono wniosek o nocnym napadzie, i postanowiono urządzić straż... Powinniby zanieść skargę, zawiadomić komisarza policyi... Moja niezwykła obecność w Nogent, mogłaby obudzić podejrzenia. Pójdę prosto do Paryża, gdyż probować poraz drugi tej nocy, zobaczyć Genowefę, byłoby poprostu szaleństwem... Znajdę inny sposób...
Tak monologując Raul, skierował swe kroki ku stacyi kolei żelaznej. Przybył właśnie na czas, aby zająć miejsce w ostatnim pociągu odchodzącym do Paryża, i powrócił do domu na ulicy Saint-Dominique.
Nazajutrz bardzo rano żona odźwiernego przyniosła mu list.
List był od pana Galtier sędziego śledczego, wzywający go do swego gabinetu.
Raul miał zamiar w ciągu dnia udać się do Bry-sur-Marne, aby spróbować, czy mu się nie uda zamienić słów parę z Genowefą, a przynajmniej uspokoić ją swoją obecnością, co do skutków wystrzału, który słyszeć m usiała poprzedniej nocy.
Zmuszony jednak był wyrzec się tego zamiaru i posłusznym sędziemu śledczemu.
W pałacu Sprawiedliwości nie tracono czasu.
Pan Galtier wzywał nowych świadków ze strony Raula, wskazanych przez Filipa i Gilberta, i dodatkowe śledztwo było rozpoczęte.
Tym sposobem pan de Challins zmuszony był pozostawać przez cztery godziny w gabinecie sędziego, i kiedy nareszcie był wolny, udał się do swego kuzyna, aby zdać sprawę z tego co robił cały dzień.
Filipa nie zastał na ulicy Assas.
Drzwi pawilonu były zamknięte.
Raul powrócił więc na ulicę Saint-Dominique, i zbliżając się do swego mieszkania, spotkał Filipa powracającego właśnie od niego.
Dwaj młodzi poszli na obiad, podczas którego pan de Challins opowiedział Filipowi wszystko, co zrobiono u sędziego śledczego.
— Sprawa teraz idzie bardzo dobrze, odrzekł baron. — A nie wiesz, czy są już na śladzie człowieka o czerwonych włosach?
— Nie, do tej chwili niepodobna go odszukać.
— Czy masz wiadomości o doktorze Gilbercie?
— Żadnych.
— Kiedyż kazano ci powrócić do pałacu Sprawiedliwości?
— Jutro o wpół do jedenastej.
— Jutro cały dzień będę w domu, przygotowując obronę, rzekł Filip. — Jeżeli będziesz miał mi co do powiedzenia, znajdziesz mnie z pewnością.
— Bardzo dobrze.
Dwaj młodzi ludzie spędzili z sobą część wieczoru, poczem pożegnali się i powrócili każdy do siebie.