Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ to nie może być na seryo, moja matko. Raul z pewnością nie kocha się w Genowefie, interesuje się nią, tak jak i my się nią interesujemy, oto wszystko...
— Jeżeli tak jest, bardzo jestem z jego wizyty kontenta... widział starania, jakiemi otoczoną jest u nas Genowefa, i może o tem zaświadczyć... Cóż teraz myśli doktór Gilbert?
— To co chciałem ażeby myślał, jego podejrzenia rozproszyły się w zupełności.
— A jego poszukiwania Genowefy?
— Prowadzi je w dalszym ciągu — ale — ja się tem zajmuję?
— Czyżby miał być na śladzie?
— Nie jeszcze, ale może być lada chwila.
— W takim razie, nie rozumiem dla czego opóźniasz rozwiązanie. Jeżeli znajdzie Genowefę, powinien ją znaleść za późno.
Filip dziwnie się uśmiechnął.
— Bądź spokojną moja matko, rzekł wszystko jest przewidziane.
— Wyjaśnij mi...
— Niczego ci nie wyjaśnię... Brak nam czasu, zresztą na co? Miej we mnie zaufanie moja matko, i chodźmy połączyć się z Raulem.


Podczas gdy Filip z matką weszli do willi, pod pretekstem niby rozpatrzenia razem anszlagów antreprenerów, Raul szybko udał się w stronę pawilonu.
— Gdybym mógł zobaczyć Genowefę... Gdybym mógł z nią pomówić choćby przez chwilę, — mówił do siebie.
Zbliżył się do drzwi i chciał je otworzyć.
Drzwi były z wewnątrz zamknięte.
Obawa zwrócenia uwagi którego ze służących wstrzymywała go od pukania.
Zawiedziony, spojrzał w okna.
Okna były zamknięte.
— Jednakże muszę ją zobaczyć... szepnął młody człowiek. — Jeżeli nie dziś to jutro. — Główna rzecz uprzedzić ją.
Niedaleko od pawilonu znajdował się rodzaj salonu zieloności otoczonego szpalerami strzyżonemi według dawnej mody, tworzącemi jakby ścianę.
Na około tej sali ustawione były kamienne ławki.
Raul usiadł na jednej z nich, wyjął z kieszeni portfel i otworzył go.
Zawierał on przygotowany list.
— Nie ma potrzeby oddawać jej tego listu, myślał pan de Challins. — Powiem jej jutro to co je napisałem... Parę słów wystarczy:

Moja najdroższa,

Jutro wieczór wejdę do parku, o godzinie w pół do dwunastej. — Łatwo ci będzie wyjść z pawilonu, który zajmujesz sama, i przyjść połączyć się ze mną około furtki wychodzącej nad rzekę“. Miał podpisać, lecz wstrzymał się.
— Nie — rzekł — jeżeliby ten bilet zaginął, podpis mój skompromitowałby nas.
Wskutek tego, nic nie dodając, wyrwał kartkę, wziął kamień owinął go kartką i zbliżył się do pawilonu z zamiarem rzucenia drobnego szabru w szybę, aby tym sposobem zwrócić uwagę Gonowefy, a potem rzucić list.
W chwili kiedy zbliżał się do pawilonu, jedno z okien otworzyło się, i ukazała się w niem powiewna i pełna wdzięku postać młodej dziewczyny.
Raul położył rękę na ustach.
Genowefa odpowiedziała podobnym gestem.
Pan de Challins pokazał jej papier, który trzymał w ręku.
W tej chwili znajdował się blisko kolumny służącej za podstawę wazonu naśladującego brąz.
Panna do towarzystwa wskazała mu ten wazon i Raul włożył w niego papier zawsze z kamieniem we środku.
Czas był wielki.
Filip i pani de Garennes wychodzili właśnie z głównego korpusu domu.
Genowefa pozostała w oknie.
— I cóż drogie dziecię, zapytała baronowa, wypoczęłaś.
— Tak pani baronowo.
— A czy czujesz się na siłach dojść do łódki i przejechać się w naszem towarzystwie po Marnie?
— O! najzupełniej, pani baronowo.
— A więc zejdź tu do nas... Filipie — dodała dała pani de Garennes, zwracając się do syna i do siostrzeńca, pójdź z Raulem, weźcie wiosła i klucz od kłódki... Będziecie naszemi wioślarzami.
Dwaj młodzi ludzie poszli po wiosła i powrócili prawie natychmiast.
Genowefa wyszła z pawilonu, zbliżyła się do baronowej, która rzekła do niej:
— Oprzyj się na mnie, moja ślcznotko.
— Dziękuję pani, czuję się silną, zobaczy pani.
— Tem lepiej, idź więc obok mnie.
— Młode dziewczę wydawało się ożywione i jak gdyby przeobrażone.
Reakcya nastąpiła, trwająca kilka godzin.
Całe towarzystwo skierowało się ku brzegom Marny.
Raul widząc młodą dziewczynę żywą i uśmiechniętą, uczuł ogromną radość ogarniającą całą jego istność.
Mówił sobie...
— Nie było to nic ważnego, niepokoiłem się bez potrzeby.
Doszli wkrótce do brzegu, do miejsca w którem łódka spoczywała wśród janowca, przytwierdzona do pala mocnym łańcuchem.
W parę minut Filip przygotował ją do wsiadania.
— Baronowa i Genowefa zajęły miejsca w tyle łódki.
Dwaj kuzynowie usiedli na ławce wioślarskiej, silnie ujęli wiosła i poczęli pracować jak doświadczeni wioślarze.
W łodzi panowało milczenie.
Raul i Genowefa siedzący naprzeciwko siebie, ukradkiem zamieniali spojrzenia pełne czułości, i młoda dziewczyna cała zatopiona w tem milczącem upojeniu, zapomniała o wszystkiem, co tak niedawno jeszcze wycierpiała.
Na kilka tylko minut przed obiadem, wylądowano na brzegu Marny u stóp willi Róż.
Tym razem Genowefa nie odmówiła ramienia pani de Garennes, w czasie drogi przez park. Dłuższy pobyt na otwartem powietrzu znużył ją.