Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzianą wdzięcznością, na to ohydne stworzenie, swego kata.
Po obiedzie pani de Garennes poradziła Genowefie, aby się udała na spoczynek, i dała jej zażyć własną ręką pierwszą dozę mikstury doktora Loubet.


XXXIII.

Filip de Garennes i Julian Vendame, wyszedłszy zwycięzko z próby, której ich poddał doktór Gilbert, przekonani byli, że uniknęli już wszelkiego niebezpieczeństwa.
— Pozostaje mi tylko, myślał Filip, grać dalej komedyą, która tak dobrze udawała się dotychczas.
Pewróciwszy do Paryża, doktór Gilbert udał się do pałacu Sprawiedliwości. W towarzystwie panów de Challins i de Garennes, wszedł na schody prowadzące do gabinetów sędziów śledczych, i kazał zanieść panu Galtier swoją kartę wizytową, jak również i obu kuzynów.
Szef bezpieczeństwa znajdował się właśnie u sędziego.
Dowiedziawszy się o nazwisku przybyłych, chciał się oddalić.
— Przeciwnie, pozostań pan, — rzekł mu sędzia. — Ponieważ ci panowie tu przyszli, zapewne mają mi coś do powiedzenia... Zajmowałeś się pan tą sprawą, a zatem to z czem przyszli, interesować pana będzie zarówno jak i mnie.
— Wiem, że pracują niezmordowanie, bez wypoczynku; — odrzekł szef Bezpieczeństwa. — Jodelet który ma sobie poleconem tajemne strzeżenie wicehrabiego de Challins, złożył mi raport dziś zrana. Raport ten stwierdza ciągłe kroki przez nich przedsiębrane i czynność nie do uwierzenia.
— Właśnie dla tego należy zostać.
Pan Galtier kazał wprowadzić przybyłych.
Doktór Gilbert wszedł pierwszy, zanim Raul i Filip.
Po zamienieniu ukłonów, baron de Garennes zabrał głos w charakterze adwokata.
— Kochany sędzio, — rzekł do pana Galtier, muszę panu wytłómaczyć, dla czego towarzyszę tym panom.
„Powód ten jest bardzo prosty, a jednocześnie nader ważny.
„Mój kuzyn Raul de Challins uczynił mi zaszczyt powierzenia mi swojej obrony. — Ja więc bronić go będę przed sądem przysięgłych przeciwko oskarżeniu, któremu, o ile wiemy, zarówno nie dajesz pan wiary, jak doktór Gilbert, jak nareszcie i ja sam...
„Chociaż tak widoczną jest niewinność mego drogiego kuzyna, pewna tajemnica otacza fakt zbrodniczy, o który go chwilowo oskarżono... tajemnicę tę należy wyjaśnić, i mamy niepłonną nadzieję, rzucić światło wśród tych ciemności...
„Ostatecznie bliżej jesteśmy prawdy, ale żeby ją odkryć, potrzebujemy pana, i przychodzimy prosić pana o pomoc...
— Z góry ją panom obiecuję.
— Nigdyśmy o tem nie wątpili.
— O cóż więc chodzi?
Tym razem doktór Gilbert odpowiedział:
— O rzecz którą panu wytłómaczę, panie sędzio, skoro panu powiemy, cośmy dotychczas odkryli.
— Czy jesteś pan istotnie na śladzie tych, którzy spełnili zbrodnię zarzucaną panu de Challins? zapytał sędzia śledczy.
Osądzisz pan sam, jeżeli pozwolisz pan u de Garennes, odczytać sobie memoryał, w którym się znajdują rezultaty jego osobistych poszukiwań, jak również tych które ja sam dokonałem.
— Słucham pana, mój kochany adwokacie.
Filip odczytał swą pracę, dopełnioną opowiadaniem faktów odszukanych w Pontarmé, i w la Chapelle-en-Serval, w oberży pod „Białym Koniem“.
Szef Bezpieczeństwa i pan Galtier, słuchali z widocznym zachwytem.
— Dokonaliście panowie dzieła godnego najsprytniejszych agentów policyjnych — zawołał sędzia śledczy, po ukończeniu czytania, i pewnym jestem, że takie same jest zdanie pana szefa Bezpieczeństwa.
— Tak jest! odrzekł ten ostatni. — Widocznem jest, że człowiek o czerwonych włosach i osoba która z nim się połączyła w Chapelle-en-Serval, są prawdziwymi i jedynymi sprawcami zbrodni. Nie mniej jest widocznem, że pan de Challins stał się ofiarą jakiegoś aktu nienawiści lub zemsty wykombinowanej i wykonanej z niesłychaną zręcznością, przez tych dwóch nędzników, którzy rąk naszych uchodzą...
— I których trzeb a schwytać koniecznie... przerwał Filip.
— Tak, ale jakim sposobem?
— Cofając się do źródła denuncyacyi, schwyci się denuncyantów...
— Wytłómacz się pan jaśniej, proszę...
— Zaraz to uczynię... Pan doktór Gilbert mówił mi, że listy anonymowe, zwróciły uwagę sądu, na zajmującą nas sprawę.
— Tak.
— Listy te mogą nam wykryć tych, którzy je pisali, i którzy w naszem przekonaniu są zbrodniarzami.
— Ależ jeżeli są anonymowe, lub podpisane nazwiskiem nieczytelnem... zauważył sędzia śledczy...
— Pozwól pan — rzekł nagle szef Bezpieczeństwa. — Jodelet, po nadejściu tych listów, z których jeden był adresowany do mnie osobiście, otrzymał odemnie polecenie dopełnienia w okolicy Saint-Sulpice śledztwa pobieżnego. — Z raportu jego okazuje się, że słyszał w pewnym domu handlowym na ulicy Garancière, twierdzenia identyczne z treścią listów anonymowych. — Raport Jodeleta musi znajdować się w aktach.
— Przejrzyjmy je, rzekł sędzia śledczy, biorąc akta Zbrodni przy ulicy Garancière i szukając w nich raportu. — Otóż on, — dodał po upływie kilku sekund, wskazując arkusz papieru, do którego szpilkami były przypięte dwa listy anonymowe. — Czytaj sam kochany adwokacie.
Podał raport policyi i dwa listy Filipowi, który wziął jewną ręką, przebiegł szybko oczami i zawołał:
— Słowo honoru! wszak to potworne!! Trzeba przypuścić, że nędznicy ci wiedzieli wybornie wszystko co się działo w pałacu naszego wuja! Od kogo wiedzieli te szczegóły? Zapytuję siebie i nie znajduje odpowiedzi... Ah! są i nazwiska kupców, w których pański agent zebrał te pogłoski, wzmiankowane