Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nędznicy ci, sprawcy zbrodni, mówił dalej Filip, z pewnością wiedzieli z góry o wszystkiem i przygotowali się... oprócz tego znać musieli wybornie całą tę okolicę... inaczej wśród nocy i podczas burzy zabłądziliby z pewnością. — Dół musiał być wykopany przedtem... i dostarczył ziemi do zapełnienia pustej trumny... Czy takiem jest twoje zdanie Raulu?
— Słowo w słowo takież same.
— A pańskie, panie doktorze?
— Myślę tak jak i pan, że rzecz ta istotnie w ten sposób musiała się odbyć... odpowiedział doktór Gilbert, rzucając ukradkiem spojrzenie na Vendama, który się zbliżył i słuchał z wyrazem twarzy całkiem obojętnym.
Udano się w dalszą drogę.
— Przypuszczasz więc pan, doktorze, że użyto tej drogi? zapytał pan de Garennes.
— Nie tylko przypuszczam, ale jestem pewny... Droga ta przechodzi właśnie z tyłu oberży wdowy Magloire, i przez drzwi wychodzące na tę drogę zbrodniarze weszli na podwórze oberży.
W pół godziny znaleźli się przy wzmiankowanych drzwiach.
Jak zwykle nie były one zamknięte ani na klucz, ani też na klamkę.
Doktór drzwi popchnął, przepuścił naprzód trzech swoich towarzyszy, i zamknął za niemi.
— Najmniejszego nawet śladu wahania ani obawy! myślał spoglądając kolejno na pana i lokaja. Rzeczywiście zdaje mi się, żem się pomylił!
Wdowa Magloire, stojąca w oknie widziała przechadzających się i wchodzących na jej podwórze.
Zbliżyła się do nich z żywością.
— Dzień dobry panom, — rzekła do nich, z twarzą rozradowaną i uśmiechem na ustach.
Później spojrzawszy na przybyłych, dodała zwracając się do Raula:
— Ależ zdaje mi się, że się nie mylę, kochany panie... Poznaję pana... Pan jesteś tym młodym człowiekiem, który nocował tu u mnie z furgonem przedsiębiorstwa pogrzebowego, powożonym przez woźnicę Saturnina...
Raul chciał odpowiedzieć...
Doktór Gilbert nie dał mu czasa:
— Rzeczywiście, pani Magloire, zabrał głos, ten pan jest wicehrabią de Challins, w którego interesie byłaś pani wzywaną do sędziego śledczego... a oto pan baron de Garennes, jego kuzyn, adwokat znany, który się podjął jego obrony...
— Nie znam tego pana, odrzekła wdowa, ani tego pana także, — dodała wskazując na Vendama... nigdy ich nie widziałam... Czem panom mogę służyć?
— Moja pani — odrzekł Filip — pan doktór Gilbert otrzymał od pani wyjaśnienia w przedmiocie pewnego indywiduum, które znajdowało się w pani oberży na kilka godzin przed spełnieniem zbrodni, i które prawdopodobnie było jej sprawcą. Zechciej pan i powtórzyć wszystko coś powiedziała doktorowi Gilbertowi o tym człowieku.
— Wejdźcie panowie do oberży, proszę... powtórzę panom z największą chęcią, wszystko co wiem...
Doktór wraz z Filipem i Raulem przeszli podwórze i weszli do sali...
Vendame pozostał w tyle...
— Proszę... proszę... panie... rzekła wdowa Magloire, przypatrując mu się z uwagą...
— Przepraszam panią — rzekł Julian...
I przeszedł.
— W każdym razie to żaden z tych dwóch... mówiła do siebie oberżystka, wchodząc na ostatku. Czem panom mogę służyć? zapytała.
— Czy masz pani rum, moja kochana pani?
— Mam panie doktorze, i to dobry.
— A więc daj nam pani rumu, szklanki, świeżej wody, cukru i cytryn... Zrobimy sobie grog po amerykańsku...
Gilbert dodał obracając się do Vendama.
— Każ sobie podać co ci się podoba, mój przyjacielu.
— Dziękuję panu doktorowi — odrzekł kamerdyner spokojnym głosem — poproszę o butelkę piwa.
— Pani Magloire z początku patrząc na Juliana, słuchała go teraz mówiącego.
Uczyniła doktorowi Gilbertowi, znak głową dający się tłómaczyć słowami:
— To nie on...
Jakkolwiek niewidocznym był ten znak, nie uszedł on jednak uwagi Filipa, będącego bezustanku na straży.
— Wybornie! mówił do siebie. — Nie myliłem się. Nasza wizyta tu jest poprostu próbą! Podejrzywają mnie stanowczo, zarówno jak i Vendama. Ten stary naprawiacz krzywd, ten sędzia śledczy amator, zostanie się z długim nosem.
Wdowa Magloire przyniosła żądane trunki.
— A teraz panowie — rzekła siadając — jestem na rozkazy panów.
Nie mamy potrzeby powracać do tego, co już znają czytelnicy.
Oberżystka mogła jedynie powtórzyć słowo w słowo, to co już mówiła poprzednio doktorowi.
Filip słuchał i notował.
Po ukończeniu opowiadania rzekł:
— A więc tego człowieka pani nie znałaś wcale?
— Tak panie, nigdy go przedtem nie widziałam.
— I włosy miał rude?
— Tak panie, czerwone jak marchew.
— Czy nie myślisz pani, że to mogło być tylko przebranie?
Instynktownie wdowa Magloire, obróciła i spojrzała na Vendama, który bynajmniej pod jej wzrokiem oczu nie spuścił.
— Być może, — odrzekła — ale nie sądzę — wyglądało to bardzo naturalnie.
Pan de Garennes oparł łokieć na stole, głowę na dłoni, i zdawał się głęboko zastanawiać:
— O czemże myślisz kuzynie, — zapytał go Raul po chwili.
— O tem: Człowiek o czerwonych włosach, musiał zatrzymać się w innej oberży, w tutejszej okolicy, z swoim lub swoimi wspólnikami, z wozem, narzędziami i trumną... A zatem gdzieindziej musiał zostawić także ślad swego pobytu.
— W Pontarmé, prócz mojej nie ma innej oberży... — rzekła wdowa Magloire...