Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję panu z całej duszy i nie wątp pan proszę o mojej wdzięczności...
— No, więc idźmy, udamy się na spotkanie powozu aż do kraty parku.
Agra i Nello towarzyszyły doktorowi i Raulowi. Dzieliły pieszczoty pomiędzy obu.
— Jesteś jedyną osobą, z którą moje psy spoufaliły się od pierwszego dnia; — rzekł doktór Gilbert uśmiechając się, — jesteś ich przyjacielem a zatem i przyjacielem domu...
Kratę otworzono, — powóz oczekiwał.
Pan de Challins i doktór wcześnie przyjechali do Paryża.
— Muszę cię opuścić, — rzekł wuj do siostrzeńca wysiadając z pociągu. Nie zapominaj o żadnej z moich instrukcyi. Daj mi znać o miejscu, w którem czasowo zamieszkasz, i jeżeli natrafisz na jakikolwiek ślad, choćby ci się wydawał jak najmniejszego znaczenia, przyślij mi natychmiast depeszę, lub przyjeżdżaj sam do Morfontaine.
— Możesz pan liczyć na mnie.
— Ależ tak, naturalnie, że liczę na ciebie! Liczę tem więcej, że pracować będziesz we własnym twoim interesie. — A więc do widzenia niedługo, młody mój przyjacielu!...
— Do widzenia panie, niedługo.
Po serdecznem uściśnieniu rąk, Gilbert i pan de Chalins rozstali się i poszli w przeciwnych kierunkach.
Raul spieszył się aby pozostać sam, mając jedną tylko myśl, jedyną i nieustającą: jak najprędzej ujrzeć Genowefę.
Aby jednakże zobaczyć Genowefę, należało iść do margrabiny de Brénnes.
Po swojem aresztowaniu, a szczególniej po tem co się zdarzyło pomiędzy nim a temi paniami, w przedmiocie wyznania jakie im uczynił, młody człowiek rozumiał aż nadto dobrze, że zostanie przyjęty mniej jak chłodno w pałacyku na ulicy Saint Dominique, jeżeli w ogóle będzie przyjęty.
Zdawało się to nieuniknionem, nie zaprzątał sobie tem jednak bardzo głowy, a raczej trzeba było koniecznie narazić się na tę przykrość. Raul przygotował się na zniesienie wszystkiego, aby tylko mógł choć jedno zamienić słowo z Genowefą, jedno choćby spojrzenie.
Jeżeli uwierzyła w jego winę, sama obecność wystarczy, żeby go uniewinnić, i wyczyta w jej oczach, w jej poczciwych, czułych, słodkich oczach, że kocha go zawsze, i że kochała go tem więcej, im więcej cierpiał.
Raul spojrzał na zegarek.
— Nie wypada o tak rannej godzinie przedstawiać się u pani de Brénnes, — rzekł do siebie. W oczekiwaniu przyzwoitszej pory, poszukam mieszkania w tej okolicy gdzie mieszka moja Genowefa. Tym sposobem przynajmniej żyć będę nie daleko od niej.
Na końcu ulicy, znalazł, na samej jeszcze ulicy Saint Dominique, mieszkanie umeblowane, na parterze, które najzupełniej mu wystarczało.
Najął odrazu, zapłacił z góry za cały miesiąc i zapowiedział, że obejmie je w posiadanie tegoż samego jeszcze wieczora.
Załatwiwszy się z tem, znowu spojrzał na zegarek, a chociaż większa skazówka raz dopiero obiegła naokoło cyferblat, tym razem uznał, że przyzwoitość światowa pozwala n a złożenie wizyty...
Wskutek tego skierował swe kroki ku pałacykowi zamieszkałemu przez panie de Barénnes.
W chwili kiedy się zbliżał do drzwi ich mieszkania, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, serce biło z niesłychaną gwałtownością.
Drżącą ręką zadzwonił.
Drzwi się otwarły.
— Czy pani margrabina de Brennes przyjmuje? — zapytał Raul odźwiernego, który znał go doskonale, a nie otrzymał żadnego rozkazu zakazującego przyjmowania syna przyjaciółki margrabiny; odpowiedział więc.
— Tak sądzę panie wicehrabio.
Młody człowiek przeszedł podwórze.
Wszedł do przedsionka, w chwili kiedy odźwierny dzwonkiem oznajmił wizytę.
Służący wyszedł na jego spotkanie. Raul powtórzył zapytanie i otrzymał odpowiedź:
— Pani margrabina jest w salonie, panie wicehrabio.
Oznajmij mnie proszę.
Margrabina czytała, Leonida siedziała przy fortepianie decyfrując jakąś modną melodyę.
Służący oznajmił.
— Pan wicehrabia de Challins...
Pani de Brénnes dziennik wypadł z rąk...
Leonida obróciła się nagle...
Obie osłupiały, ogarnęło je zdziwienie nie do wypowiedzenia, oniemiałe zdawały się jak gdyby zamienione w posągi.
Raul ukłonił się, rzucił okiem wokoło pokoju szukając Genowefy, i rzekł im z uśmiechem cokolwiek przymuszonym.
Pojmuje zdziwienie pań, — zapytujecie siebie jakim sposobem się stało, że jestem wolny, będąc aresztowanym, jako oskarżony o nikczemną zbrodnię.
Margrabina odzyskała zimną krew.
Zadziwienie pierwszej chwili, przemieniło się teraz w gniew.
— Jesteśmy rzeczywiście zadziwione pańską zuchwałością, — odrzekła pogardliwym tonem.
— Odprawię lokaja, który bez mego upoważnienia ośmielił się wprowadzić pana.
Na tę zniewagę Raul zbladł.
— Są to słowa bardzo okrótne, pani margrabino! — zawołał, — okrutne i niesprawiedliwe. Czyż koniecznie jest się winnym dla tego, że się jest oskarżonym? Czy pani się zdaje, że masz przed sobą mordercę?
— Nie do mnie należy sądzić pana, ani też odgadywać powody, które pana tu sprowadzają. Proszę pana oddalić się... — rzekła pani de Brénnes.
Leonida nie mogła się powstrzymać.
— Te powody, które mało cię interesują moja matko, my je znamy!! — rzekła głosem, który wściekłość czyniła piskliwym. — Ten pan przyszedł tu w nadziei zobaczenia swojej kochanki!! Powiedz mu, że nadzieja ta go zawiedzie! Powiedz mu, że haniebnie wygnaliśmy tę bezwstydnicę, której obecność dom nasz kalała... Powiedz mu to matko, i niech sobie idzie z nią się połączyć.