Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zabalsamowałeś pan ciało! — wyjąkał zaledwie dosłyszanym głosem, — analizowałeś trzewia. Lecz to ciało, miałeś go więc pan u siebie?
— Tak.
— Pańskie słowa stawiają mnie wobec zagadki... Wszak ja sam byłem obecny w Compiègne przy ekshumacyi nakazanej przez sprawiedliwość. Ciało mego wuja zniknęło, i na tem właśnie zniknięciu opierano moje oskarżenie.
— Oto jest rozwiązanie tej ponurej zagadki:
I doktór Gilbert opowiedział Paulowi de Challins, jakim sposobem Agra i Nello wiedzione instynktem, wykopały trumnę po nocnej burzy na polu Pontarmé.


XI.

— Ach! — zawołał Raul, kiedy doktór skończył opowiadanie, — to moja szczęśliwa gwiazda, albo raczej Opatrzność, zaprowadziła pana w tę stronę, i dziękować będę Bogu, że pana wybrał na obrońcę mego honoru!! Widocznem jest nieprawdaż, że nieznany jakiś wróg, pragnie mojej zguby, usunięto trupa aby uczynić prawdobnem rzucone na mnie oskarżenie?
— Dla mnie zarówno jak i dla pana niepodlega to żadnej wątpliwości, — odrzekł Gilbert, — lecz sędziom potrzeba dostarczyć dowody... Otóż niczego nie dowiedziemy, jeśli nie wydamy sądowi prawdziwego zbrodniarza... A ten, kto to być może?
— Czyż ja wiem panie? Odkąd zamknięto mnie w więzieniu, szukam dniem i nocą, wysilam umysł a zawsze bezskutecznie!! Nie jestem w stanie nawet na kogokolwiek powziąść podejrzenie.
— Potrzeba jednakże go zdemaskować, gdyż powiedziano panu zapewne, że proces prowadzić się będzie w dalszym ciągu, że izba oskarżenia wyda wyrok i będziesz pan stawiony przed sąd przysięgłych.
— Powiedziano mi to i tego pragnę, chcę bowiem aby usprawiedliwienie moje miało jak największy rozgłos.
— A zatem — odrzekł doktór Gilbert, koniecznem jest przedstawić trybunałowi jasne dowody niewinności.
— Gdzie znaleść te dowody? — rzekł Raul z bolesnem zniechęceniem.
— Będziemy szukać razem... Pomóż mi...
— Oh! całemi siłami.
— Czy niemasz jakich osobistych nieprzyjaciół?
— Ani jednego panie.
— Jednakże musisz ich mieć... Niema człowieka, któryby ich nie miał.
— Zdaje mi się, że ja stanowię wyjątek... Któż mógłby mnie nienawidzieć? Mieszkałem przy moim wuju w zupełnem prawie osamotnieniu, mało kogo widując, rzadko z domu wychodząc, i nie mówiąc nic złego o nikim.
— To niczego nie dowodzi... W pewnych naturach nienawiść jest instynktowną i nie potrzebuje powodu... Czy żyłeś blisko ze swym kuzynem Filipanem de Garennes?
— Nie panie.
— Ale jednakże widywałeś go czasami?
— W ciągu ostatniego roku widziałem go tylko dwa razy, kiedy przychodził wraz z moją matką do pałacu na ulicy Garanciere, aby odwiedzić hrabiego de Vadans, wtedy już bardzo chorego...
— I który ich nie przyjął.
— Tak jest, odmówił widzenia swej siostry i jej syna, a mnie polecił grzecznie odmowę tę im powtórzyć, tłomacząc ją stanem zdrowia.
— Czy to pan pierwszy zaniosłeś wiadomość o śmierci hrabiego de Vadans, pani baronowej de Garennes i jej synowi.
— Tak jest, panie to ja... Mój wuj zgasł w ciągu nocy. Tegoż samego rana bardzo wcześnie poszedłem zawiadomić swoją ciotkę, zastałem u niej Filipa, prosiłem ich aby mnie zastąpili przy zwłokach, podczas gdy zajmę się krokami potrzebnemi do wyrobienia pozwolenia na przewiezienie zwłok do Compiègne, taką bowiem była ostatnia wola mego wuja.
— Pan de Garennes przyjął tę misyę zapewne z pośpiechem?
— Tak jest, wszak to było jego obowiązkiem...
— Czy długo pozostawał w pokoju zmarłego?
— Przez cały czas mojej nieobecności, która trwała dwie albo trzy godziny, i przez część następnej nocy.
— Nie wiedziałeś, że hrabia de Vadans miał córkę?
— Nie wiedziałem, daję panu na to słowo honoru.
— Nie wiedziałeś również, że hrabia zrobił testament?
— Dotychczas jestem przekonany że nie zrobił.
— A ja twierdzę — i mam do tego ważne powody — że hrabia de Vadans napisał swoją ostatnią wolę.
— Cóż by się stać mogło z testamentem?
— Został ukradziony...
— Przez kogo?
— Przez tego, któremu testament ten był przeszkodą do wykonania pewnego planu!! Przez tego który ukrył ciało twego wuja aby potem oskarżyć cię jako truciciela, w celu unicestwienia twoich praw do sukcesyi, z której pragnął obedrzeć legalną spadkobierczynię, o której, wiedział, że istnieje, i ją zapewne miał zamiar również usunąć.
Raul drżał z przerażenia.
Pdobna machinacya była by straszną! — wyszeptał... — nie chcę temu wierzyć...
— Dla czego?
— Dlatego, że wierząc temu, trzebaby oskarżyć...
Młody człowiek zamilkł.
— Trzebaby oskarżyć Filipa de Garennes, nieprawdaż? — dokończył doktór Gilbert.
— Tak panie, on bowiem przez matkę dziedziczył po moim wuju, jednak oskarżenie to zdawałoby mi się wstrętnem a nawet szalonem.
— Dla czegóż?
— Dla tego, że mój kuzyn, nie jest bynajmniej nędznikiem; jest to uczciwy chłopiec i zacne ma serce. Widziałem, że go głęboko i szczerze zmartwiła śmierć naszego wuja... Słyszałem jak bronił mnie całemi siłami, kiedy mnie oskarżano. Nie panie, nie, to niepodobna! Tyle nikczemności, tyle podłej hypokryzyi przypuścić nie mogę! Nigdy nie uwierzę ażeby Filip zdolny był dopuścić się podobnej infamii!..