Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam przed sobą waryata — myślał.
Gilbert odgadł myśl tę na jago twarzy, dał głową znak przeczenia i odrzekł z melancholicznym uśmiechem:
— Mylisz się pan. Jestem całkiem w zdrowym stanie umysłu i wkrótce będziesz pan miał tego dowód.
— A więc wytłomaćz mi swoje słowa... Czyż nie wiesz pan jakie zarzuty ciążą na panu de Challins?
— Wiem wszystko... wiem, że oskarżają go o otrucie wuja...
— I o wykradzenie trupa, ażeby ukryć materyalny dowód zbrodni... — dodał prokurator Rzeczypospolitej — i sama ta właśnie ostrożność, zwróciła się przeciwko niemu, każden umysł logiczny musi uznać go winnym.
— Ale jeżeliby ciało znalazło się? Jeżeli zostało dowiedzione, że nie zawiera ono ani jednego atomu trucizny? — odrzekł Gilbert.
Prokurator wzruszył ramionami.
— Przypuszczasz pan rzecz niepodobną — rzekł.
— Nie przypuszczam, lecz twierdzę i twierdzenie moje mogę poprzeć dowodami.
— Jakim sposobem?
— Ciało ś. p. Maksymiliana de Vadans, znajduje się w Morfontaine, w moim domu.
Prokurator Rzeczypospolitej zdumiony podskoczył na krześle.
— W pańskim domu! — zawołał — zwłoki hrabiego de Vadans, znajdują się w pańskim domu?
— Tak jest panie, i z dyssekcyi której poddałem je, wypływa dla mnie najzupełniejsza pewność, że hrabia umarł śmiercią naturalną. — A zatem Raul de Challins żadnego nie miał powodu w ukrywaniu trupa, a zatem jest niewinny przemiany trumien, zarówno jak i otrucia... Wspominałeś pan o logice panie prokuratorze, oto ona właśnie i tym razem nie do zwalczenia.
Prokurator odzyskał zimną krew, i zapytał surowym głosem:
— Jakim sposobem się to stało, że trup hrabiego de Vadans znajduje się w pańskim domu? Oczekuję co do tego wyjaśnienia.
— Będziesz je pan miał zaraz.
Gilbert rozpoczął opowiadanie swej rannej przechadzki w okolicy Pontarmé, w towarzystwie dwóch swych chartów i rezultat tej przechadzki.
Prokurator Rzeczypospolitej słuchał go z natężoną uwagą i z zainteresowaniem się łatwem do zrozumienia.
— I nie znalazłeś pan żadnego śladu trucizny? — rzekł po ukończeniu opowiadania.
— Żadnego.
— A nie mogłeś pan dopuścić się jakiej pomyłki?
— Pomyłki tego rodzaju, nie panie... jestem siebie pewny... Rozkaż pan lekarzowi sądowemu aby ze mną pojechał a sprawdzi z łatwością to co utrzymuję...
— Jakimże u licha sposobem wytłomaczysz pan dopełnioną zamianę?
— Najprostszym sposobem w świecie. Chciano, rzucając podejrzenie otrucia, wywołać ekshumacyę zwłok, postawić sprawiedliwość wobec pustej trumny, a tym sposobem skompromitować Raula de Challins i złamać go pod ciężarem fałszywych pozorów. — Plan był zręcznie obmyślany, a najlepszy dowód że się udał, ponieważ nieszczęśliwy młodzieniec jest uwięziony.
— Któż więc miał tak wielki interes rzucić podejrzenie na pana de Challins?
— Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć.
— Dla czego?
— Dla tego, że nie mam dotychczas w ręku dowodów potrzebnych do wskazania nędznika, który dopuścił się tego niegodnego czynu...
— Lecz pan go podejrzywasz?
— Podejrzywam, to prawda...
— Daj mi więc poznać go...
— Nie! — odpowiedział Gilbert z mocą. — Aż do chwili kiedy podejrzenia moje nie zamienią się w pewność, nie dowiesz się pan.
— Jeżeli jednak nakazałbym panu mówić?
— Przekroczył byś pan swoje prawa i nic ze mnie nie wydobył... zanim czas nadejdzie... Mogę tylko powiedzieć panu, że sprawca, ktokolwiek bądź on jest, tej potwarczej denuncyacyi, i usunięcia trupa, przedewszystkiem usunął testament hrabiego de Vadans.
— Zkąd pan masz dowód, że hrabia de Vadans napisał testament?
— Oto jest...
Doktór Gilbert wydobył z kieszeni kopertę, z tej koperty wyjął arkusz bibuły, rozłożył go i podał prokuratorowi wskazując palcem na ślady atramentu, dodając:
— Co pan tu widzisz?
Prokurator Rzeczypospolitej wziął lornetkę i po starannem przyjrzeniu się, odrzekł.
Lirery pomięszane nie należące do alfabetu francuzkiego i które dla mnie nie przedstawiają żadnego znaczenia...
— Zechciej pan przeczytać zaczynając od lewej ręki...
Prokurator wydał okrzyk.
Cztery słowa: To jest mój testament, ukazały mu się jasno i całkiem czytelnie.
Spojrzał na doktora Gilberta ze zdumieniem, wzrokiem pytającym: Gilbert rzekł:
— Rozumiesz pan nieprawdaż? Ten frazes napisany został na kopercie, i aby ją wysuszyć użyto tego arkusza bibuły...
— Jakim sposobem bibuła ta znajduje się w pańskiem ręku, zapytał prokurator coraz bardziej zdziwiony.
— Znalazłem ją w pokoju w którym umarł hrabia de Vadans.
— Któż panu pozwolił wejść do tego pokoju?
Gilbert skrzyżował ręce na piersiach...
— Nazywam się Gilbert Henryk-Ludwik hrabia de Vadans — odrzekł — Maksymilian był moim bratem... Żyliśmy zdala od siebie od osiemnastu lat, i nie widziałem go odtąd żyjącego...
Prokurator Rzeczypospolitej patrzał na mówiącego ze wzruszeniem nie do wypowiedzenia.
Drżący głos, głębokie zmarszczki, białe włosy tego człowieka starego przedwcześnie, jasno wskazywały głębokie zmartwienia, i rany dotychczas nie zabliźnione.
Gilbert mówił dalej: