Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i stryjenka nie możemy pozwolić na położenie tak niepewne... Nie powinnyśmy dopuścić, ażebyś żebrała na życie...
Marta się obruszyła.
— My nie żebrzemy, proszę pani — zawołała z zadziwiającą godnością. — Ja śpiewam, gdy babka gra na katarynce, płacą mi za moje piosenki. płacą mi za me kabaly, które daję w razie żądania...
Słowo żebrać również wstrząsnęło dreszczem i niewidomą.
Zapewne córka Ryszarda Verniere wymówiła je tonem życzliwym, ale upośledzeni życiem mają drażliwości, godne zresztą szacunku.
— Moja wnuczka ma słuszność i ja tak samo myślę jak i ona — dodała Weronika. — My nie żebrzemy i jesteśmy szczęśliwe z naszego bytu.
— Rozumiem cię, moja dobra pani Sollier — wtrąciła pani Verniere — powinnaś jednak pomyśleć o przyszłości, jeżeli nie dla siebie, to dla tego kochanego dziecka... Dajmy na to, odmawiasz dla siebie naszej pomocy, ale coby się stało z twoją małą Martą, gdyby jej ciebie zabrakło?
Niewidoma uczuła drżenie na tę myśl, która ją często trapiła.
Przycisnęła dziecko do piersi, szepcząc:
— O! moja pieszczoszko!.. moja droga pieszczoszko!
Pani Verniere ciągnęła dalej:
— Nie chcesz pani nam zawdzięczać nic, niech i tak będzie, lecz przez godne podziwu poświęcenie dla Ryszarda Verniere uczyniła z nas pani dłużników i w imieniu