Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/774

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzień dobry, panie Klaudjuszu... Jakże zdrowie?...
— O! co do zdrowia, to bardzo dobrze, dziękuję pani. Ten pan oto, który tu ze mną przyszedł, to pan doktor Grzegorz Vernier... Człowiek, jakich mało...
— Witam pana i bardzo proszę, niechaj pan usiąść raczy...
— Może pan przyszedł po Piotrusia?...
— Potrosze przynajmniej, proszę pani.. Idzie o coś bardzo ważnego, o coś nadzwyczajnego...
— Ach Boże! panie Klaudjuszu, o cóż to takiego chodzi?
— Zaraz się pani dowie, zaraz pan doktor Vernier opowie i wytłómaczy wszystko, bo jabym się poplątał w opowiadaniu.
Rzecz bardzo jest skomplikowaną...
Gdy Klaudjusz mówił, pani Tallandier wpatrywała się uważnie w Grzegorza i szukała w pamięci, kiedy i gdzie ta inteligentna twarz przedstawiła się jej oczom.
— Wybacz pan — rzekła nareszcie — ale zdaje mi się, że ja już pana gdzieś widziałam, pewną nawet jestem, że się nie mylę, tylko nie pamiętam, gdzie...
— Ja także panią widziałem — odparł Grzegorz — ale lubo twarz poznaję, nie wiem tak samo, jak i pani!...
— O! ja wiem — wtrącił bez ceremonji mały Piotrek. — Ten pan był w powozie z temi dwoma damami, na drodze, co prowadzi wzdłuż Sekwany, przy bramie lasku Bulońskiego od strony Neuilly...
— Prawda, prawda! — zawołał Grzegorz, wysłuchawszy z uwagą chłopaka.
Jedna z dam, którym towarzyszyłem, żądała, aby pani zbliżyła się do pojazdu.
— A pan nam powiedziałeś, że była warjatką — dodał mały Piotruś.