Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/731

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Uciekł z więzienia?
— Tak!
— Trzeba uprzedzić natychmiast policję... Może w więzieniu jeszcze nic nie wiedzą, że ten łotr uciekł...
— Nic nie znaczy, że nie wiedzą... — odrzekła Paula. — Wcale ich nie będziemy uprzedzać i pan Fabrycjusz za chwilę będzie mógł wyjść odemnie swobodnie.
— Będzie mógł uciec? wykrzyknął Grzegorz, nie wierząc własnym uszom. — On! morderca pani brata? Czyż to możebne?
— Tak — odrzekła młoda dziewczyna, — wszystkie drzwi będą mu otwarte. Będzie mógł się oddalić, ale pod jednym warunkiem.
Słysząc te szczególne słowa tak niespodziewane, a które jeszcze pozwalały mu mieć jakąś nadzieję, Leclére, powracając trochę do sił, podniósł się wolno.
— Warunek! — powtórzył — jaki?
— Zaraz się pan dowiesz o tem — odpowiedziała Paula.
A zwracając się do Klaudjusza, dodała:
— Zaprowadź pana Lecléra do mojego apartamentu. Proszę cię, aby wszyscy, co są tutaj, poszli za nami. Nie trzeba, aby ten człowiek mógł myśleć, że się da znać policji, albo żandarmerii...
Nikt nie rozumiał, ale wszyscy byli posłuszni. Joanna położyła się z powrotem do łóżka i zdawało się, że zasnęła. Przyszedłszy do swojego pokoju, Paula wzięła ze stołu ćwiartkę papieru, na której było coś napisane. My już wiemy, jakie tam zawierały się słowa. Panna Baltus przed dwoma dniami czytała je adwokatowi i Grzegorzowi.
— Panie Leclére — odezwała się poważnie — jedno tylko pytanie! Czy człowiek ścięty w Melun był wspólnikiem pańskim?
Nie odpowiedział nędznik...
— No to posłuchaj...
I Paula zaczęła czytać głośno: