Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/729

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krzyczeć przeraźliwym głosem, który ponuro rozlegał się w nocnej ciszy:
— Szafot!... szafot!...
Zęby mordercy zaczęły dzwonić. Przeląkł się piekielnie. Przerażenie go sparaliżowało tak, że nie był zdolnym ruszyć się z miejsca ani nic pomyśleć. Osłupienie to fizyczne i moralne trwało jednak bardzo krótko. Nędznikowi przyszło na myśl, że krzyk Joanny się powtórzy, a on będzie na pewno zgubiony. Potrzeba było zmusić nieszczęśliwą do milczenia. Leclére też pochwycił jedną ręką rękę warjatki, a drugą podniósł, żeby zagłębić jej nóż w sercu. Zdawało się, że pani Delariviére jest ostatecznie zgubioną. Aby ją ocalić, potrzeba było cudu chyba. I cud stał się znowu. Chrapliwe wycie rozległo się w powietrzu. Postać jakaś nieokreślona, jakby fantastyczna, skoczyła jak gryf skrzydlaty, o którym wspominają w średniowiecznych legendach. Fabrycjusz, pochwycony za gardło żelaznemi szponami tej postaci, cofnął się szamocąc, a Paula ze świecą w ręku ukazała się na progu. Fox, ten chart olbrzymi, towarzysz i przyjaciel Fryderyka Baltusa, rzucił się na mordercę swojego pana i dusił go straszliwie. Paula wpadła w szał, poznawszy nędznika, zaczęła z całych sił wołać pomocy. Zęby charta coraz bardziej wpijały się w ciało łotra. Już chrapać zaczął. Ręka, w której nóż trzymał ciągle, opuściła się przypadkowo. Foks pchnięty kilka razy spiczastym ostrzem, puścił go, zaskowyczał ponuro, przewrócił się, wyciągnął i nie poruszył więcej. Oszalały z bólu i wściekłości, pragnąc zabić zanim sam zginie, Fabrycjusz rzucił się teraz na Paulę, która skamieniała, nie miała siły szukać ocalenia w ucieczce. Już się jej prawie tykał. Już okrzyk triumfu i zaspokojonej zemsty wyrwał mu się z piersi, gdy pomiędzy nim a jego ofiarą stanęła nagle przeszkoda. Jakiś człowiek pochwycił go wpół, wyrwał mu nóż, powalił na ziemię i przygniótł kolanami.
— Do pioruna! — krzyknął ten człowiek — zdaje mi się, że w sam czas przybyłem?...