Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/699

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Posłaniec udał się do więzienia. Laurent odszedł. Bardzo mu się przykro zrobiło na myśl, że pan jego cierpi, zamknięty po za tymi wysokimi murami. Kiedy doszedł do rogu sąsiedniej ulicy, musiał się oprzeć na chwilę o ścianę. Nie mógł utrzymać się na nogach. Powoli przyszedł do siebie, bardzo zadowolony z tego, co zrobił, ale bardzo też zaniepokojony o rezultat tego postępku.
Posłaniec wszedł do kancelarji więzienia.
— Dla więźnia Fabrycjusza Leclére... Od pewnej damy.. — rzekł, składając pakiet na stole.
— Co?... — zapytał dozorca służbowy.
— Żywność...
— Dobrze, zaraz ją zobaczymy...
Powiedziawszy to, dozorca rozwiązał serwetę i odezwał się do jednego z kolegów, który siedząc na boku, czytał „Journal de Saine et Marne“.
— Ho... ho... damy interesują się łotrzykiem, zaplątanym w sprawę morderstwa Baltusa, i Bóg wie, w wiele innych jeszcze zbrodni...
Niema w tem nic dziwnego — odrzekł ów drugi dozorca — taki ładny szelma chłopak, laleczka, jak go przezywają w więzieniu! Ale ładny czy nie ładny, łotr skończony, co się nazywa... Pozwolił osądzić i skazać na śmierć za siebie jakiegoś biedaczynę, który niewinny był jak dziecię nowonarodzone... Utną mu łeb i po wszystkiem...
— Tymczasem zje sobie lepsze, niż my śniadanie — odrzekł dozorca, przeglądając zawartość przesyłki. — Dbają do licha o szelmę! Świeży chleb, kura pieczona, figi, butelka wina to co się nazywa śniadanie! Osóbka, co to przysłała, musi być bardzo przywiązana do nędznika! Trzeba to wszystko obejrzeć szczegółowo... Łotr może mieć poza więzieniem sprzymierzeńców i pomocników, którzy myślą nad tem, aby go wyswobodzić.. Trzeba mieć dobre na to oko. I mówiąc to dozorca wziął nóż, przekroił chleb na dwie połowy, a tak samo zrobił i z kurą.
— Niema nic podejrzanego — rzekł. — Co do fig, to nie w nich przecie podano by mu drabinkę sznurową...