Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/686

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Stul gębę — odpowiedział Bec-de-Lampe — bo oto dozorca idzie w tę stronę...
Zamknął oczy, jak gdyby spał. Dwaj pozostali kamraci uczynili to samo.
Gourgone, dla większego zamaskowania prawdy, zaczął chrapać okrutnie. Dozorca rzucił na łotrów pełne nieufności spojrzenie i poszedł dalej.
Leclére otworzył jedno oko, żeby się przekonać, jak jest daleko.
— O, już jest na drugim końcu podwórza — odezwał się po chwili.
— Skoro tak, to możemy dalej rozmawiać — odrzekł Bec-de-Lampe — mówiłem wam, że szyldwach nie stoi na okalającej drodze, jestem tego zupełnie pewny, bo byłem używany do różnych robót za czasów pierwszej tu mojej bytności!.. znam więc dokładnie wszystkie miejscowe zwyczaje.
— A toż sapristi!... gadajże! — przerwał La Gourgone niecierpliwie. — Gdzież się więc szyldwach znajduje?...
Na piętrze pod nami, na odkrytym korytarzu, który prowadzi nad okalającą drogę.
— A to okno naszego pokoju wychodzi na ten korytarz?...
— Tak, więc cóż ty, Gourgogne na to?
— Ja powiem, że schodząc przez okno, korytarz, o którym wspominasz, będzie pierwszym naszym etapem.
— Naturalnie.
— Więc nie można!...
— Dla czego?
— No dla tego szyldwachu... Zacząłby szelma wrzeszczeć, ujrzawszy, jak uciekamy, narobiłby alarmu, a w dodatku mógłby strzelać za nami!.. Odrazu wszystkoby wzięli djabli!...
— Bec-de-Lampe uśmiechnął się ironicznie.
— Tra! la! la!... co za nieszczęście!... — odrzekł szyderczo. — Bierzesz mnie widzę, za takiego gapia, jakim sam jesteś.. O której godzinie powraca się do sypialni?...

— O wpół do siódmej!...